20 marca 2011
Nastawiłem uszu, bacznie przyglądając się wylotowi jaskini w której pojawiłasię Fira z niezadawalającą miną. Podniosłem spojrzenie na zachmurzoneniebo, które zwiastowało zbliżającą się burzę. Tego wieczoru była moja wartaprzy chorej Alphie, która czuła się coraz gorzej,zdawać by się mogło że czas toteraz jedyne co mogłoby nas powstrzymać przed uratowaniem jej. Westchnąłemgłęboko i wstałem, gdyż leżałem przy niej ogrzewając jej marznące ciągle ciało.Klacz od razu zrozumiała że to oznacza zmianę. Mimo iż tak naprawdę niezamierzałem zmieniać warty, to musiałem wyjść na zewnątrz i rozejrzeć się. Takbardzo pragnąłem by nasza drużyna już powróciła, ale zamiast tego stado miałocoraz mniej nadziei. Nadzieja, ostatnia jaką mieliśmy gasła jak schodząca znieba tęcza. Minąłem się z siwą i oparłem się o ścianę groty przy wylocie.Spojrzałem kątem oka na drzemiącą Lirael.Główna jaskinia była w staniepomieścić nawet kilka smoczych istot. Wtedy zrozumiałem. Dlaczego trzymamy ją wtak obszernym miejscu? Czy nie warto byłoby przenieść ją do mniejszej, aleprzytulniejszej i cieplejszej groty?Porozmawiałem o tym z Firą, a ta obiecała siętym zająć. Ja z kolei szykowałem już plan „B” Skoro tamci nie są w staniepomóc.. dlaczego nie moglibyśmy posłać posiłki? Zarżałem cicho po czymgruchnąłem kopytem o kamienistą ziemię i zarżałem najgłośniej jak umiałemrozkładając szeroko potężne skrzydła. W mgnieniu oka wszystkie postacie śpiącew kątach jaskini rozbudziły się. Nie było wszystkich bo nie wszyscy miewalispać w głównej grocie, acz było ich wystarczająco by coś powiedzieć. Skinąłemzamaszyście prężnym łbem i przemówiłem kojąco:
- Wydaje mi się ze jest jeszcze promień nadziei..
Wszystkie pytające spojrzenia skierowały się w mojąstronę. Wtem zagrzmiało donośnie z zewnątrz a na ziemię chlusnąłdeszcz.Wlepiłem jednak wzrok w poniektóre przerażone pyski.
- Wydaje mi się że musimy zorganizować odsiecz..Jeślioni nie wracają tak długo to znaczy że coś poszło nie tak. Musimy wykonać Plan„B” Kto chce udać się wraz ze mną by temu sprostać?
Dostrzegłem wśród zebranych pochmurną minę klaczy, alegdy ta napotkała mój wzrok szybko to ukryła.
- Ja pójdę – rzekła jako pierwsza Tirrathee
-Może my też się przydamy? - spytały chórem Hecate i Akuma, po czym od razu spojrzały po sobiezdziwione faktem ze powiedziały to samo w tym samym czasie i miejscu.
- Z pewnością nie zaszkodzicie.–uśmiechnąłem się najłagodniej jak tylko mi się to udało uczynić, lecz po tychsłowach już nikt nie odważył się zgłosić. Westchnąłem. – No dobrze.. grunt że wogóle ktoś się zgłosił.. Jak by co, nie pozwolę was skrzywdzić.. – zarżałemcicho po czym skierowałem czujny wzrok na leżącą przy Alphie klacz – ruszamy opółnocy… A teraz musicie się wyspać.. – szepnąłem w stronę samic po czympodszedłem do mej wybranki i trąciłem ją chrapami.
- A jeśli się nie uda?
Usłyszałem jej przejęty głos, poczym rozwiałem jej wątpliwości pocałunkiem i szepnąłem
- wrócę, obiecuję.. z rośliną. – tuspojrzałem na płytko oddychającą wilczycę. Skinąłem łbem oddając jej szacunekpo czym położyłem się i usnąłem.
W mym śnie ukazała sięwizja żałoby.Najgorszej jaka mogła się nam przytrafić. Przyśnił mi się pogrzeb.Pogrzeb ukochanej Alphy. Dzięki której zgromadziliśmy się na tak długo. Szliśmyścieżką przez las w mrocznym orszaku, nucąc żałobne jęki. Wszyscy owiani pustkąi smutkiem, niesamowitym smutkiem, który zagościł w ich sercach. Szedłemostatni.W mym sercu zaciskał się żal. Dlaczego nic nie zrobiłem… Zacisnąłemzęby. Nigdy nie przeżyłem czegoś takiego. Nikt nie przeżył. Czułem sięokropnie. Wiedziałem że teraz stado będzie skazane na załamanie. Na to że każdyz nas.. że rozejdziemy się w różnych kierunkach, a twierdza którą budowaliśmytak długo,runie jak zamek z kart. Kiedy zatrzymaliśmy się… w milczeniu… KiedyIngardium i Lirael zaczęły rozkopywać wilgotną ziemię na niewielkiej polanie,na którą padały blade promienie księżyca w pełni.. Kiedy.. zdawało się że tojuż koniec…
Otworzyłem oczy i podniosłemgwałtownie łeb. Byłem zesztywniały i spocony. Mój oddech wydawał się byćnierówny. Spojrzałem natychmiast na Firę i Jennę, leżące obok. Odetchnąłem zulgą kiedy zobaczyłem równy lecz wolny oddech wadery. Klacz wbiła we mnie sweoczy.Nie potrafiłem wykrztusić słowa.. Przytuliłem ją i z bólem serca zdałemsobie sprawę że każda chwila gra rolę. Wstałem i zarżałem cicho, pragnącobudzić 3samice.
- Ruszamy.. – szepnąłem by niezbudzić pozostałych.
Ruszyłem przed siebie zatrzymującsię przed samym wylotem. Lało jak z cebra. Uspokoiłem w końcu oddech. Nagle mójwzrok przykuła niewielka jasna sylwetka maszerująca w stronę groty. Przyjrzałem się uważnie jej, śledząc każdy ruch. Po chwili oględzin zrozumiałemże to przyjaciel. Kiedy wszedł i otrzepał futro z kropli deszczu, zapachniałomokrym wilkiem. Lider spojrzał na mnie i uśmiechnął się zachęcająco
- Be zemnie nigdzie nie pójdziecie.
Rozprostowałem skrzydła na słowaprzyjaciela.
- Cieszę się że jesteś Lidlu..Właśniewyruszamy..
- To już wiem – odparł bez namysłu–tylko nie pytaj z kąt.. – uśmiechnął się dziwacznie na swój sposób jak tozwykle miewał po czym
Wyruszyliśmy. Blada tarczawskazywała nam drogę, której tak naprawdę nie znaliśmy. Szłem przodem. Mojeciężkie kroki rozchodziły się na dość sporą odległość, ale miałem nadzieję żeto odstraszy niechcianych wrogów.Okalała nas cisza, żaden nie odzywał się dopóki nie przekroczyliśmy granicy.Tam byliśmy już narażeni na wszystko.. Niepilnowane tereny mogły być naprawdę niebezpieczne. Za mną dreptała Tirrathee,za nią Akuma z Hecate, a tyły osłaniał Lider. Nagle Tirrathee zatrzymała się cospowodowało trochę zamieszania, gdyż Hecate nie spodziewając się tego weszła wnią. Odwróciłem się zaniepokojony.
- Słyszycie? – Spytała Tirr
- Ja osobiście nie bardzo – szepnąłLider, któremu też dała się we znaki stłuczka.
Zastrzygłem uszyma. Przez chwilęmilczeliśmy po czym zrozumiałem. Byliśmy obserwowani przez kilkoro wilków zobcego nam stada.
- Szybciej – rzucił Lider
Bez wahania ruszyliśmy dobiegu.Wciąż oglądałem się, widząc za sobą w zaroślach, rozmazane wilczesylwetki.Chyba nie byli zadowoleni z tego że chodzimy po ich terenach. Nagleusłyszałem głos przyjaciela w oddali.
- Biegnijcie! Ja ich zgubię.–odwróciłem się. Nie chciałem go zostawiać samego, ale byłem przekonany że tomądra decyzja. Rzuciliśmy się do ucieczki. Po niecałej godzinie zatrzymaliśmysię, wchodząc na otwartą przestrzeń. Spoceni i wykończenigonitwą,postanowiliśmy odpocząć. Obiecałem trzymać wartę, podczas kiedy samicepołożyły się na miękkim poszyciu leśnym. Po pewnym czasie spostrzegłem że jednaz samic nie śpi. Siedziała na niewielkiej skale wpatrując się w światłoksiężyca.Podszedłem do niej bez wahania. Była to Akuma.
- Tej nocy niebo jest wyjątkowopiękne – powiedziała jakby do siebie, choć wiedziała że stoję tuż obok
- To prawda – odpowiedziałem mrużącślepia, również potwornie znużony, acz nie miałem zamiaru zasnąć do póki niezobaczyłbym znów kremowego basiora.
- Zamiast pomagać, znów się kurczymy–powiedziała po chwili i wtedy zobaczyłem jej czujne kocie oczy, wlepione wmoje potężne skrzydła.
Na początku nie rozumiałem, lecz pochwili zdałem sobie sprawę że trzeba z kończyć ze swoją głupią naturą. Taknaprawdę nigdy przenigdy nie zamierzałem nosić kogokolwiek na swym grzbiecie,ani w ogóle używać skrzydeł do latania. Taki miałem uraz, jednak w tej misji sąważniejsze rzeczy niż głupie lęki.. nawet chorobliwe.
- Wzbiję się ponad drzewa i pomogęmu– usłyszałem jej ciepły, tkliwy głos.
- Jesteś pewna że sobieporadzisz? – dopiero teraz zauważyłem że i ona jest obdarzona skrzydłami.Uśmiechnąłem się w duchu.
- Oczywiście..Nie takie rzeczy sięrobiło..
- W takimrazie.. pomyślnych lotów –skinąłem łbem w jej stronę po czym ruszyłem w stronęśpiochów, a kocica rozłożyła skrzydła i wzbiła się z gracją w powietrze
***
O świciezaległo się zamieszanie.Byliśmy gotowi do drogi Już mieliśmy wyjść z lasu bypodążyć otwartą przestrzenią, przez malownicze krainy, kiedy za nami rozległosię wycie. „Cholera”Pomyślałem. To pewnie znowu te przeklęte wilki. Odwróciłemsię gotowy do obrony. Nie zamierzałem znów męczyć się z ucieczką. Lecz kumojemu zdziwieniu zamiast watahy tamtych wilków, z zarośli wybiegł Lider, a tużza nim Akuma. Natychmiast wyprostowałem się i uśmiechnąłem. Cieszyłem sięniezmiernie na ich widok.Porozmawialiśmy przez chwilę po czym ruszyliśmy wdalszą podróż… W podróż, o której dowiecie się więcej, czytając kolejne części.
~~~~~~~~
Uff..~4strony w Wordzie.. 2 dni to pisałem. Mam nadzieję że się podoba. No i żepodkład pasuje, starałem się dobrać jak naj odpowiedniejszy wprawiający wnastrój. Osobiście pragnę dodać że czas.. oznacza również czas pisania.. jakbędziemy to tak rozwlekać to z pewnością nasza Alpha nas zostawi..
To tylkotaka zachęta.
Miałemproblemy z czcionką, za co z góry przepraszam że jest taka duża x.x”
PS: Zgłaszam już dziś nieobecność.. mianowicie od połowy Kwietnia do końcówki Maja z powodu Matury i nauki z nią związanej…
~Shitan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz