sobota, 26 lipca 2014

Opowiadanie HOLSowskie cz. VI (Nack)

07 listopada 2010

        Wszyscy popatrzeli po sobie. Cofnęliśmy się trochę do tyłu i czekaliśmy na pierwszy ruch smoka. Zaczęła trząść się ziemia. Ni z tego, ni z owego, pojawił się Dark. Zaczął gadać do smoka jakby przez sen…
-Smoczku, weź odejdź, ja tu żarcia szukam. Jak się nie przesuniesz, to cię zabijemy. Wszyscy. – zrobił głupią minę w stronę potwora, który był od niego większy o głowę. – I…
-Dark… – dało się usłyszeć głos Ingardium.
-…nie życzę sobie, byś tu stał. Po prostu odejdź i wyjdź, albo…
-Dark! – krzyknął Rain.
-…zostaniesz przerobiony na pasztet i… – Dark nie wiedział co mówi… W końcu nie jadł przez długi czas.
-DARK DO CHOLERY JASNEJ, CO TY ROBISZ?! – wydarłem się na całe gardło. -ZDAJESZ SOBIE SPRAWE Z TEGO, CO ZROBIŁEŚ?! A tak, pewnie nie… – zniżyłem ton. Wszyscy się na mnie gapili o.O’
-Nack… Pogorszyłeś sprawę. – uśmiechnęła się do mnie Franka.
        No dobra. Mogłem tak nie reagować, ale też mi się chce jeść.
-No to może zajmiemy się tym smokiem w reszcie, a nie gadamy… – odezwała się Saga.
        Przez ten czas naszych małych kłótni i sporów, smok gapił się na nas jak na debili. Uderzył ogonem w ziemię i zionął ogniem. Wielu z nas odrzuciło do tyłu, tylko Dark stał jak słup.
-No Dark, rusz się. Nie ma czasu, trzeba coś zrobić z tym smokiem!
        Ale Dark nie kontaktował.
-Jedzeeniaa, jedzeeeniaa – gadał sam do siebie – Chcę jeeść.
        Potwór uderzył Darka swoim długim ogonem tak, że ten omal nie zabił nas swoimi szponami, które miał rozłożone. Był koło drugiej ściany.
        Obudził się. Złość tryskała mu z jego uszu. Miał łeb cały czerwony. Kiwnął do Inq głową, co onaczało ‚ atak ‚ . Dark podniósł się w szybko wybiegł z jaskini, a za nim Ingardium. Walczyli ze smokiem na zewnątrz.
        W tym czasie Rain, Venus, Franka, Saga, Aldieb, Shanti i ja rozproszyliśmy się po jaskini i zaczęliśmy węszyć. Może potwór miał jakieś zapasy żywności… To tylko nadzieja. Podzieliliśmy na dwuosobowe grupy i wszysko by się zgadzało gdyby nie myśl Aldieb…
-Widział ktoś może Arjunę? Była tu przed chwilą, ale znikła… – zapytała zdziwiona.
-Może poszła pomóc Ingardium i Darkowi. Pójdę sprawdzić. – oznajmił Rain.
        Reszta poszła w swoją stronę. Ja poszedłem za Rainem na wszelki wypadek, gdyby Ingardium i Dark byli na tyle osłabieni, że nie mogliby dalej walczyć.
        Gdy zobaczyliśmy że walka smoków jeszcze trwa i wszyscy mają siłę, wdrapaliśmy się na najwyższe drzewa i zastanawialiśmy się na głos.
-Jak skoczyć na Darka albo Inq, żeby się nie zabić…
-DAAAAARK – wrzasnąłem. Usłyszał mnie. Machnąłem do niego. Niechętnie to uczynił, aczkolwiek mój wzrok wskazywał pomoc. – Rain, skaczemy na niego. Jak podleci. Szybka akcja – wyszczerzyłem się do niego.
        Tymczasem w jaskini HOLS’owicze znaleźli tylko jednego jelenia. No, ale zawsze to coś. Widać było, że chcieli ją już zjeść. Ale byli przyjaciółmi i czekali na mnie, Raina, Inq i Darka. Wołali do mnie. Chcieli usłyszeć co i jak ze smokiem. Zaryzykowałem, w końcu to parę metrów nad ziemią. Skoczyłem.
        Bolała mnie trochę tylna łapa, no ale przecież trzeba ryzykować dla Alfy stada. Nikt nie chciałby jej stracić.
-No i co? Jak tam walka? – zapytała podekstycowana Saga.
-Mało obrażeń, w sumie nic ciekawego – znudzony usiadłem obok Franki patrząc na zdobycz.
-Nie najemy się tym, trzeba będzie upolować coś większego – dodała Aldieb.
-Nie narzekajcie, tylko się cieszcie, że w ogóle coś mamy! – słychać było Raina. Zostawił smoki w spokoju.
-Po Arjunie ani śladu… – oznajmiła Shanti – Z góry też nie było widać białej skrzydlatej wilczycy?
-Nie. – odpowiedzieliśmy równoczeście z Rainem.
-Pewnie wróci, po co się martwić… – dodałą Venus.
-Po to, że mogło jej się coś stać, przecież nie znamy tych terenów…Poza tym…
        I coś gruchnęło. To potwór. Widocznie Ing i Dark nie chcieli się już z nim bawić. Wszyscy podbiegliśmy do niego… Był cały gorący i trząsł się…
Boże, co za susz ==’
Nie umiem pisać XD
No nic, mam nadzieje że nie spiepszyłem :B
Następną część powierzam France. :>
Nack (17:14)

Opowiadanie HOLS-owskie część V (Sagaphine)

05 listopada 2010

Wyruszyliśmy dalej. Mieliśmy jakieś wyjście? Kto wie ile jeszcze czeka nas niebezpieczeństw…
Byłam bardzo głodna. I chyba nie tylko ja. W końcu nie jedliśmy od paru dni. Przyszła pora by coś upolować. Większość z nas nie miała energii , więc wyruszyli najsilniejsi czyli inaczej mówiąc smoki.
Tak więc Dark i Ingardium nie powinni mieć żadnych problemów z upolowaniem jakiejś gazeli lub łani. Minęło sporo czasu , a oni nie wracali. Martwiliśmy się niebezpieczeństwami, które mogły ich spotkać .
-Może pójdziemy ich poszukać? – zaproponował Nack.
Zgodziłam się bo głód zawładnął mym umysłem, ale to nie znaczy , że ważniejszy od przyjaciół był dla mnie kawałek mięsa. Tak  więc poszliśmy ich poszukać. Obeszliśmy okolicę wiele razy aż w końcu zobaczyliśmy Ingardium a kawałek dalej stał Dark.
-Niestety w okolicy ani śladu zwierzyny. Nawet jak była , to pewnie się spłoszyła..–Powiedziała Ing aDark starał się jeszcze coś wypatrywać.
-Może pójdziemy wszyscy w dalsze okolice i wspólnie coś znajdziemy?- spytałam ,ale niepewnie.
-To niebezpieczne ,ale lepiej zaryzykować niż umierać z głodu – Powiedziała Venus.
-Venus ma rację – powiedziała Shanti i reszta też się z tym  zgodziła.
Więc pokierowaliśmy się w dalsze okolice. Wydawało się dość spokojnie. Nagle Franka powiedziała nam ,że widzi w oddali jakąś postać. Wkrótce wszyscy już ją widzieli. To nie był człowiek tylko raczej zwierzę. Nikt z nas nie proponował ucieczki. Może po prostu myślą, że nie warto skoro nie wiemy kto lub co to jest. Byliśmy już blisko. Teraz już mamy pewność, że to wilk.Ujrzawszy nas przywitał się.
-Witam przybysze , na imię mi Rodrick .
Przedstawiliśmy się mu po kolei . Mam nadzieje ,że to nie jest żaden wróg.
-Rzadko widuję grupkę tak różnorodnych zwierząt. Mam tylko jedno pytanie. Czego poszukujecie na moich  terenach? –pytał kierują cwzrok na Aldieb .
-Pożywienia.Od dłuższego czasu nic nie jedliśmy. – odpowiedziała .
-Tak się składa , że wiem jak się dogadamy. Niedaleko na wzgórzu jest grota smoka Galapagosa.Jeżeli uda się wam wśliznąć się do środka i wykraść mu Święty Zwój to załatwię wam pożywienie i wybaczę wam wtargnięcie na mój teren puszczając was wolno.
-A jak poznamy jak wygląda ten zwój? – spytał Rain
-Naprawdę,zaufajcie mi, że domyślicie się jak on wygląda. Tak więc ruszajcie przybysze.Tylko uważajcie żeby nie obudzić Galapagosa ,bo wtedy raczej skończycie marnie te wyprawę.
Niestety musieliśmy to zrobić, bo głód wyżerał nas od środka. Pożegnaliśmy Rodricka  pokierowaliśmy się w kierunku wzgórza. Nie było to daleko. Droga zajęła nam półtorej godziny.
Kiedy już doszliśmy to upadłam na trawę ze zmęczenia. Grota była naprawdę ogromna.Nie widać było smoka , to znaczy ,że jest w głębi groty. Miejmy nadzieje , że śpi, bo jak nie to nici z naszych planów … Największe stworzenia zostały stojąc na czatach. Małe drobne wilki wsunęły się do jaskini. Czyli ja , Nack , Fran , Rain, Aldieb, Venus i Shanti. Było ciemno, trudno byłoby znaleźć cokolwiek bez jakiejś lampki. Więc użyliśmy naszego doskonałego węchu . To wiele nie dało, ale nie mieliśmy wielkiego wyboru . Potknęłam się o jakąś skałkę. Bolała mnie łapa , ale szłam dalej.
-Dziwna ta ściana nie? –spytała Franka.
Dotknęłam jej łapami . Była oślizgła. O nie… już po jakimś czasie domyśliłam się, że to smok.I do tego ogromny . Już chciałam krzyczeć , żeby wiać , ale Rain zasłonił mi łapą usta.Nic już nie mówiłam, ponieważ  zrozumiałam przesłanie. Zabrałam się za szukanie zwoju. Jakoś nie ufam słowom Rodricka ‘domyślicie się jak on wygląda…’ . Na pewno się domyślimy jak nie widać tu niczego …
-Chodźcie,czuję tu jakąś skrzynię ! – krzyknęła Venus.
-Ciszej-uprzedziła Shan.
-Otwórzcie ją – szepnęła Fran.
I nawet nie potrzeby był żaden głupi kluczyk. Już po chwili dostrzegliśmy,zgodnie z naszymi oczekiwaniami, blask złotych opraw Świętego Zwoju .
-HURA UDAŁO SIĘ !!!!!!- wrzasnęłam.
Niestety w porę tego pożałowałam usłyszawszy głośny warkot smoka…
_________________________________________________________
Wiem,że głupie,ale nigdy wcześniej nie pisałam stadnych opowiadań :P
Więc lepiej nie komentować o: Więc następną część opowiadania powierzam Nackowi. Nom to by było na tyle ^^
Sagaphine (17:18)

Opowiadanie HOLS`owskie część IV (Ingardium)

03 listopada 2010

Ledwo mieszcząc się razem z Darkiem i innymi osobami w tej jaskini westchnęłam.
-Ale żeśmy się urządziliśmy.- Mruknęłam dość niezadowolona.
-Można się jakoś stad wydostać?- wtrąciła Aldieb
-Nie-odpowiedział pesymistycznie Dark
                        Nie tracąc nadziei zaczęłam się podnosić, by jakoś się stąd  wydostać. Z trudem rozłożyłam skrzydła i zaczęłam się w tej jaskini kręcić i ryczeć. Czas tu miał duże znaczenie. W końcu gdy podeptałam Frankę, zaprzestałam tych starań. Ze zrezygnowaniem położyłam się i zaczęłam na swój sposób warczeć. Rain zrobił dziwną minę. Nikt nie był w nastroju. Każdy chciał znaleźć Arjune i dalej ruszać. Prawdopodobnie każdy się zastanawiał, gdzie ona się podziała. Nic nie mówiąc trochę musieliśmy czekać, aż obłąkany Starzec znów wróci. Gdy pojawił się na horyzoncie Ven zaczęła bardzo głośno warczeć. Rzucać się po całej jaskini, pokazując, że nie warto z nią i z nami zadzierać. Starzec nic sobie z tego nie robił. Wyciągną łzza siebie jakieś dziwnie wyglądające kadzidełko. Powieszone było na miedzianym łańcuchu. Całe było zdobione płaskorzeźbami różnych zwierząt. Głównie wilków w różnych pozach, koni, lwów, jednego smoka. Pojawiły się również Gryfy  i tygrysy. Zaczął wywijać tym kadzidełkiem. Z niego unosił się fioletowy dym.Odurzył nas wszystkich. Od razu. Z dziwnym uczuciem osunęłam się w sen.Chciałam z tym walczyć… Lecz nie mogłam. To było silniejsze.
                        Wszyscy obudziliśmy się w jednym momencie. Bardzo obolała chciałam podnieść głowę. Coś mi uniemożliwiło. Kolejna próba. I kolejna. Wszystkie nieudane. Po chwili dotarło do mnie, ze jestem przywiązana. Nawet ogon miałam przywiązany. Spojrzał na innych członków wyprawy. Widziałam wszystko jak przez mgłę. Wszyscy byli związani. Starzec coś mieszał w takim dużym kotle. Nie widziałam za bardzo co.Obróciłam się w stronę HOLS`owiczów. Każdy był związany, lecz nikt nie miał siły by się wydostać. Starzec podszedł do mnie i wyrwał mi jedno pióro ze skrzydła. Z Darka prawdopodobnie pobrał naskórek, a z wilków sierść. Wrzucił te wszystkie rzeczy do kotła i zaśmiał się ochryple. Ten śmiech był przerażający.Znów chciałam rozłożyć skrzydła. Ból jaki natychmiastowo mnie przeszył,myślałam, że mnie rozerwie na drobne kawałki. Zaryczałam. Starzec z niewiarygodną szybkością obrócił się w moją stronę i znów się zaśmiał.
`Wątpić tedy nie przyjdzie nikomu
i że nie istnieje
żaden zwierz równający się
przepotężnemu smokowi,
w jego majestacie i pełnej
grozy sile, a tylko nieliczne
bestie warte są tak pilnej
uwagi mężów`
Ten wiersz nagle sobie przypomniałam. Lecz było za późno na dodanie mi sił. Starzec wyciągnął zza siebie to same kadzidełko. Z wyjątkiem, że smok i wilki w różnej pozie zaświeciły się zielonym światłem. Dym, który wylatywał z kadzidełka również był zielony. Gdy zaczęłam opadać w sen (Myślę, że każdy członek wyprawy osuwał się w sen) nagle poczułam na swoim ogonie drobne pazurki. Tuptało to tak, aż do samego karku. Nic dalej nie pamiętam. Jakieś krzyki, warczenie.
                        Nie wiem ile byłam nieprzytomna. Ale chyba na pewno długo, bo jak się obudziłam, zaczynało się ściemniać.Podniosłam łeb. Mięśnie nadal mnie bolały, ale byłam wolna. Zero lin i łańcuchów. Otworzyłam szerzej oczy. Już dobrze widziałam. Rozprostowałam skrzydła. Uśmiechnęłam się i zaryczałam wesoło. Spojrzałam na innych członków stada. Aldieb siedziała przed Franką, która nadal leżała. Rain obok białej wilczycy… Arjuna! Arjuna nas uratowała! Ha! Położyłam obok niej pysk.
-Arjuna,gdzie ty się podziewałaś do cholery?!
                        Nic nie odpowiedziała.Spojrzała na mnie dziwnie. Miała dość dużo zadrapań na pysku i całym ciele.  Nie zadawając już więcej pytań,położył się zmęczona.
-Nie będziemy dzisiaj już nigdzie ruszać. Musimy odpocząć- zaczęła mówić cicho Arjuna
-Tak…Masz racje- Wtrącił Nack i od razu ułożył się na ziemi obok Franki
                        Franka nadal leżała nieprzytomna.
-Ale…Przecież… Nie warto marnować czasu! Przecież możemy kogoś zabrać na grzbiet-protestował Dark, zerkając kątem oka na mnie.
-Cóż.Nie warto. Na prawdę nie warto.
                        Nikt więcej już nic nie powiedział. Albo nie miał siły, albo odwagi, patrząc na dość złą Arjune. Coś ją gryzło. Lecz chyba nikt nie wiedział co.
                        Nie mogłam zasnąć. Nadal trapiło mnie pytanie, co się stało z Starcem i Arjuną. A szczególnie z tym demonem. Co dalej będzie? Znów nas coś złapie? Wolałam o tym nie myśleć… Ale jakoś nie umiałam.
                        Następnego dnia,przyglądałam się wschodowi słońca na jakimś klifie. Całe niebo przybrało pomarańczowo-różową barwę. Obok mnie ktoś usiadł. Obróciłam pysk. Była to Shanti.
-Pora ruszać.
-Już się wszyscy obudzili? –Mruknęłam i obróciłam łeb w stronę obozowiska.
-Nie.Ale i tak trzeba ruszać.
                        Świetnie. Wstałam i podeszłam do nich.
-Dobra lenie! Wstajemy!
                        Po pół godzinie każdy był gotowy do dalszej drogi. Zabrałam Franke na grzbiet (Nadal była nieprzytomna) I ruszyliśmy przez las. Pełni nadziei.

Nie umiem pisać opowiadań :<
Przepraszamza drobne literówki. Itp.
Następną część pisze Sagaphine
Ingardium (17:42)

…Są sny dobre.. są i sny nie dobre.. a co jesli jest 2 w 1? (Jenna)

12 czerwca 2011
Nie czytajcie tego najlepiej !… To tylko wylew moich emocji, poprzez prawdopodobnie złą interpretacje snu…Nie wiem..
Czasem…
Nie to zły początek..
Zacznę inaczej..

Czuję się nie potrzebna,
czuję się pomięta,
zmięta acz nieugięta.
Dlaczego teraz?
Co sie znów ze mną dzieje?
Wspomnienia znów ogarnęły mą głowę.
Jak Błysk armageddonu..
Dlaczego zawsze coś szło mi nie tak?
Dlaczego odwracali się wszyscy?
Dlaczego właśnie taka jestem?
Dlaczego? Dlaczego?
Mam dość!
Ze snu zbudzona o świcie,
wciąż myślę nad jego znaczeniem..
Dlaczego śnił mi się ktoś..
Ktoś kogo tak dawno nie widziałam…
Ktoś kto kiedyś sprawił mi przykrość .. 
i ból..?
jednocześnie z początku będąc dla mnie czymś odwrotnym?
i dlaczego ten sen tak bardzo zepsuł mi humor?
Zbyt wiele nie domówień.
A przecież zawsze byłam popychadłem.
Nikt nigdy nie przeprosił.
Nikt nie wsparł..
sama się trzymałam.
Tłumiłam w sobie tyle bólu..
A jednak przeżyłam..
Dałam rade..
Nie poddałam się
Nie straciłam wiary w to że będzie lepiej..
Dziś Jest dobrze.
Ale dlaczego do cholery jeden sen musiał wszystko rozwalić?!
Dlaczego musiał przywrócić tyle wspomnień.
złych wspomnień…

Wciąż pamiętam o tamtych osobach..
Nie mam im tego za złe..
acz moja psychika zna granice.
Osobę ze snu widzę co jakiś czas na przystanku..
lub na ulicy..
Nie czuję urazy.
Acz w tym śnie coś się złamało..
Nie potrafię zrozumieć..
Chciałabym to pojąć.. 
..ale nie umiem.


~Jenna (ta realna..)
Jenna i rada CCTR (20:33)

Opowiadanie HOLSowskie, cz. III „Zniknięcie, za zniknięciem” (Aldieb)

28 października 2010

            Biegliśmy równym truchtem przez las. Rain już nas dogonił, szybko uwinął się z wargami. Spojrzałam w górę, pomiędzy koronami drzew migały mi sylwetki dwóch smoków: Ingardium i Darka. Ze względu na ich rozmiary wśród gęstych drzew trudniej było im się poruszać, a w powietrzu mogli wypatrzeć nadciągające niebezpieczeństwo.
            Spuściłam łeb, wbijając wzrok przed siebie. Już kiedyś brałam udział w takiej wyprawie. Wspomnienia niepokojąco łatwo wypłynęły na wierzch, mimo że tak dawno już je zakopałam. Pomyślałam o swoich przednich łapach. Jena, złamana wtedy podczas walki z centaurami, nadal trochę bolała kiedy zbytnio ją nadwyrężałam; na drugiej, na co dzień niewidoczny, ale nadal obecny, znajdował się symbol powietrza – moc, którą zostałam obdarowana, aby wypełnić tą misję.
- Dosyć! Ja już nie mogę! – wzdrygnęłam się, niespodziewanie wyrwana z zamyślenia przez stanowczy głos Franki. Szybko przegnałam z umysłu mary przeszłości, nie powinnam była się tak zatracać – Zróbmy w końcu postój.
Zwierzęta spojrzały po sobie niechętnie, widać było, że nie chcą tracić czasu.
- Myślę, że Franka ma rację – powiedziałam spokojnie – biegniemy cały dzień. Z tego co mówiła Arjuna, ta góra jest już niedaleko. Przed starciem z chimerą musimy być wypoczęci.
Mimo oporów, wszyscy się zgodzili. Nack znalazł jaskinię, gdzie mogliśmy przenocować, nawet smoki się zmieściły.
            Shanti pierwsza stanęła na straży. Reszta siedziała jeszcze chwilę przy ognisku, rozmawiając o tym co ich czeka, ale w końcu i tak wszyscy zasnęli.

            Jak przez mgłę usłyszałam krzyk Sagaphine. Leżałam chwilę nieruchomo mając nadzieję, że to tylko sen. Niestety, krzątanina i podniesiona głosy, dawały znać, że to tylko szara rzeczywistość. Zamrugałam kilka razy powiekami, aż w końcu, jedno po drugim, udało mi się otworzyć oczy. Podniosłam się do pozycji siedzącej, nieco się chwiejąc. Szybkie budzenie nie było moją mocną stroną.
            Rozejrzałam się po jaskini już nieco bardziej przytomna. Ujrzałam siedem par oczu wpatrzonych we mnie, a za nimi Frankę, mówiącą coś do trzęsącej się Sagaphine.
- No co? – spytałam starając się powstrzymać rosnące uczucie paniki i nie wyobrażać sobie najgorszego.
- Arjuna zniknęła. – oznajmiła Ingardium.
- Zniknęła…?
- Tak, a Saga obwinia się za to, bo stała wtedy na warcie – uzupełniła Venus – mówi, że na chwilę przysnęła, a gdy się ocknęła Ar już nie było.
- Ale… przecież mogła pójść na spacer, na zwiad, cokolwiek!
- Wiemy. – odezwał się Dark – Sprawdziłem już okolicę, żywej duszy nie widać. Żadnych Świerzych tropów, zapachów. –
- Ani śladów walki. – kontynuował Nacka – Po prostu zniknęła. Puff.
Moje myśli zaczęły pędzić jak szalone. Arjuna była jedyną osobą, która mogła dotknąć księżycowego krzewu. Ktoś najwyraźniej chciał, żeby nasza wyprawa się nie powiodła. Ale czemu? No i posiłki nadal nie przybyły. Czemu to tyle trwa? Powinni już tu być, powinniśmy już ruszać. Ciekawe jak Jenna się trzyma… Czas był naprawdę cenny. Co ja sobie myślałam namawiając ich na postój? Jeśli Jen nie wyzdrowieje… Nie. Nie myśl tak. Wszystko będzie dobrze, musi być.
Wmawiałam to sobie, ale nie mogłam się teraz zadręczać, to nie czas na to. Byłam dobra we wmawianiu sobie różnych rzeczy; gdy byłam młodsza wmawiałam sobie, że nie boję się ciemności, że to nie moja wina, że wszystko jest w porządku, że nie boli… wiele rzeczy sobie wmawiałam, oszukiwałam samą siebie. Wiedziałam o tym, tylko że ta wiedza nic nie wnosiła.
            Potrząsnęłam gwałtownie głową, zdając sobie sprawę, że mój umysł zasnuły niepożądane myśli. Spojrzałam na wylot jaskini, czując nagły chłód. Na zewnątrz świat nadal był okryty gwieździstym płaszczem nocy. Ale… zaraz! źródło zimna znajdowało się za mną, w głębi pieczary. Zesztywniałam jak sparaliżowana, w tym samym momencie dostrzegając przerażoną twarz Venus, która siedziała najbliżej wejścia, naprzeciwko mnie. Wiedziałam, że coś za mną jest, wiedziałam że powinnam się odwrócić, uciekać, cokolwiek, ale nie mogłam, zbyt się bałam, strach zmienił moje kończyny w ciężkie bryły lodu.
            Reszta zwierząt zauważyła już obecność niechcianego lokatora naszej kryjówki. Nack wstał, jeżąc sierść na karku i powarkując cicho.
- Cco jest? – wyjąkałam w końcu słabym głosem, czując na plecach lodowaty powiew powietrza.
- Aldieb, padnij! – ryknęła Ingardium, jednocześnie doskakując do mnie i ściągając brutalnie na twardą skałę. I dzięki Bogu, bo właśnie uratowała mi życie. Stwór przeskoczył nad nami, lądując przy wylocie jaskini, czym zagrodził nam jedyną drogę ucieczki.
            Monstrum miało w sobie coś znajomego. Nie mogłam pojąć, skąd we mnie takie uczucie. Potwór na pierwszy rzut oka sylwetką przypominał wilka. Tylko, że miał trzy metry w kłębie, pazury długości mojej szczęki, jarzące się oczy i się dymił. Dosłownie. Z jego czarnej jak smoła sierści, oczu i paszczy wyposażonej w rzędy śmiercionośnych kłów, sączył się gryzący nozdrza dym.
            Zrobiło mi się słabo. Usłyszałam jak Franka szepcze do Nacka:
- Jesteś pewny, że sprawdziłeś tą jaskinię, zanim nas tu sprowadziłeś?
Ten pokręcił tylko głową i zacisnął szczęki.
Nastała pełna oczekiwania cisza. Grupa zwierząt stała naprzeciwko demona, obie strony nieruchome, czekające na ruch przeciwnika.
Nagle Saga krzyknęła, nie wytrzymując napięcia:
- Co zrobiłeś Arjunie?! –
Potwór skierował swoje ślepia ku białej wilczycy i zarechotał ochryple, po czym ruszył do ataku, kierując się wpierw ku Venus.
Te ruchy… były tak znajome. Gdybym tylko mogła sobie przypomnieć…
- Ruszaj się! – usłyszałam wściekły głos smoczych, tuż przy moim uchu, zaraz potem była już gdzie indziej.
Tak, tak, ruszaj się. Błyskawicznie oceniłam sytuację. Rain rzucił się na demona od tyłu, ale po prostu przez niego przeleciał. Przeleciał! Nie dobrze, nie dobrze…
Czarny stwór wirując, tańczył wśród napastników, kłapiąc na wszystkie strony potężnymi szczękami i najwyraźniej świetnie się bawiąc. Mieliśmy przewagę liczebną, ale co z tego? Demon był zbyt szybki.
            Nagle krzyknęłam, kiedy ciężkie ciało Darka przygniotło mnie do ziemi, wyciskając ze mnie resztki powietrza, jakie mi zostało. Smok otrzymał zbyt ciężkie uderzenie, nie mógł się podnieść. Poczułam, że odpływam. Wszystko mnie bolało, nie mogłam oddychać, mroczki pokazały mi się przed oczami, po chwili ciemność ogarnęła mnie całkowicie, straciłam przytomność.

***
            Gwałtownie otworzyłam oczy, podrywając łeb do góry i zaraz tego żałując. Ból rozrywał mi głowę na kawałki. Wzięłam kilka głębokich wdechów, na uspokojenie oddechu. Było ciemno. Nie widziałam nawet czubka swojego nosa. Ale miałam wolne łapy, to dobrze. Nadal nie wiedziałam gdzie jestem. I gdzie są pozostali?
            Odwróciłam głowę, słysząc jakiś hałas obok mnie, a po chwili słaby głos.
- Aldieb… to Ty? – Shanti. To ona.
- Tak, to ja. Nic Ci nie jest? Co się stało? Czy wszyscy są cali? – zalałam ją potokiem pytań, ale po chwili się opanowałam.
- Walczyliśmy.. ale on był zbyt szybki, a potem Dark stracił przytomność, Inq zaatakowała tym swoim ‘Mroźnym podmuchem’ jak ona to nazywa i zgasiła ognisko. Zrobiło się ciemno, nie wiedzieliśmy co się dzieje. Złapał nas wszystkich po kolei i zaniósł w głąb jaskini.
I znowu kilka głębokich wdechów. Spokojnie… Moje oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, wnętrze było oświetlane przez światło dzienne, dochodzące najwyraźniej z jakiejś szczeliny, a to oznaczało, że nie byliśmy zbyt głęboko pod ziemią. Trochę się uspokoiłam.
- A gdzie reszta?
- Dark i Inq są naprzeciwko nas, obok nich Nack i Rain, za ścianą przy której siedzisz znajdują się Saga i Franka.
- Nikt nie jest poważnie ranny?
- Całe szczęście nie… Ale jak stąd uciekniemy? Kiedy byłaś nieprzytomna, próbowaliśmy najróżniejszych sposobów i nic. Otacza nas lita skała, po za wejściem, które jest zabezpieczone stalowymi prętami.
- Uciekało się z gorszych miejsc.. – mruknęłam pod nosem oglądając kraty. Ale nie będzie łatwo.. – Shanti! Słyszysz to? Ktoś idzie.
            Po środku jaskini stanął człowiek. Przynajmniej tak mi się wydawało, że to człowiek. Miał wyprostowaną sylwetkę, ale z jednej strony miał jakby… futro? Nie, chwila. Wetknęłam nos między pręty przypatrując się mężczyźnie. Był stary, wysuszony, pachniał stęchlizną, starością, grzybami i.. ziemią. I miał brodę, długą, naprawdę długą, sięgała mu niemal do stóp.
- No, no. Cóż za piękny łup. Mój Senogar sprawił się znakomicie.
- Senogar? To ten typek co nas zaatakował? – usłyszałam głos Raina, dochodzący z naprzeciwka.
- Tak, mój piesek przyniósł Was dla mnie. Ależ się cieszę, tak się cieszę. – starzec zakołysał się na piętach uśmiechając się nienaturalnie szeroko. Zdziwiłam się, że w ogóle nas rozumie.
- Złapałeś też Arjune, one też tutaj jest? – spytała Franka.
- Arjunę?
- Biała, skrzydlata wilczyca, ma księżycową moc. Schwytałeś ją, żeby nam przeszkodzić, tak?
- Nie wiem nic o żadnej skrzydlatej wilczycy, chyba, że mówisz o tej z czerwonymi kudłami na głowie. Ale nie, nie. Złapałem Was, ponieważ jesteście mi potrzebni.
- Do czego? – dźwięczny głos Inq – Zresztą nie ważne, wypuść nas, albo sami się wydostaniemy, nasi przyjaciele są już w drodze, uwolnią nas.
- Przyjaciele? Wspaniale. – rzekł uradowany staruszek, zacierając wysuszone ręce – Od tak dawna nie miałem młodych, pełnych życia dawców. I będzie Was jeszcze więcej! To mi starczy chyba na 100 kolejnych lat życia, wspaniale.
- Że przepraszam co? – wtrąciłam się nie wytrzymując. Co ten dziadek bredzi do cholery jasnej?
- No to, że użyje Was do mojego wspaniałego Eliksiru Życia, będę żył na wieeekii! – zawołał przeciągając ostatni wyraz i odszedł śmiejąc się jak opętaniec.
- No pięknie, po prostu pięknie, jesteśmy więźniami czubka. – zaczęłam mamrotać pod nosem, czując ucisk w brzuchu. Siedzimy tu i nic nie robimy, Arjuna zniknęła, a Jen nie ma czasu.
—————-
Skończyłam. o3o Ło jeju, ale ja dawno nie pisałam takiego ekscytującego opowiadania 8D
Trochę namąciłam oo’ mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe o:
Starałam ująć wszystkich po równo, ale nie jestem pewna czy mi się udało. No i sorry jeśli czyjeś zachowania, reakcje opisałam niewłaściwie, nie znam Was aż tak @_@

Następną osobą, która będzie pisać jest Senogath, o ile zgodzi się zebrać posiłki i nam pomóc ;p Jeśli nie, powiedz, to wyznaczę inną osobę.
Aldieb (16:29)