wtorek, 22 lipca 2014

Takie tam… urywki z mojego życia. (Aldieb)

30 września 2010

Pytałam się Inq czy opublikować tu, opowiadanie z którego nikt nic nie zrozumie. Powiedziała, że tak, więc publikuję o__o’ [skopiowane z innego stada, ale pisane przeze mnie Oo' ]
Uwaga: Pisałam w trzeciej osobie. Od wieków nie pisałam w trzeciej osobie. Nie umiem pisać w trzeciej osobie. x_x
—————————-
  Lwica o srebrzystej sierści spojrzała na grupkę lwów. Mimo swojej nieśmiałości, opowiedziala o sobie parę słów, jednak nie wiedziała co teraz. Było to jej pierwsze stado. Wcześniej miała do czynienia tylko z pojedyńczymi lwami, a teraz stała przed całą gromadą, szczeżących się do niej zwierząt.
  Nagle podbiegła do niej biała lwica z bananem na pysku i zaczęła mówić coś o jakichś ciachach. Srebrzysta spojrzała na nią z zagubieniem w oczach. Biała roześmiała się tylko, powiedziała, że ma na imię Soraya, po czym złapała samicę za łapę i pociągnęła za sobą, uśmiechając się serdecznie. Młoda lwica również się uśmiechnęła, myśląc że może nie będzie aż tak źle i poszła za nową znajomą.

  Aldieb zaaklimayzowała się w stadzie Afry. Bardzo jej się tam podobało. Znalazła przyjaciół, rodzinę. Nabrała śmiałości i doświadczenia, przynajmniej jej się tak wydawało. Przygarnęła czarną, zadziorną lwiczkę imieniem Koko, która straciła swoją rodzinę. Mimo, że się zupełnie na tym nie znała, postanowiła się nią zaopiekować. Wiedziała jak to jest być samemu na świecie…
  Aldieb spojrzała przelotnie na przyjaciółkę i uśmiechnęła się.
- No dobra to chodźmy wreszcie. – ruszyła przed siebie.
- Oki. – puściła jej perskie oko i również zaczęła iść. – Prowadź.
- Mam pomysł.
- Jaki? – niebieska spojrzala zaintrygowana na lwicę.
- Żeby było zabawniej, ścigajmy się.
- Dobra. – zawołała i z miejsca ruszyła biegiem. Aldi klika sekund potem również wystartowała i po chwili dogoniła Rubi.
- Ale i tak wygram! – niebieska zawołała pokazując język, kiedy spostrzegła że biegną równolegle.
-Nie pozwolę – mruknęła i przyspieszyła wytęrzając wszystkie mięśnie.
- A ja sobie pozwolę – zawołała, również przyspieszając. – Ale muszę przyznać, że niezła jesteś.
Srebrzysta chciała coś odpowiedzieć, ale w tym momencie potknęła się o kamień, straciła równowagę i poleciała do przodu, robiąc kilka fikołków. Wylądowała na pysku, przeklinając w myślach swoją niezdarność.
- Wszystko w porządku? – Rubi podeszła do niej z troską w oczach.
- Tak. – mruknęła, szczeżąc się i wystartowała jak torpeda.
Niebieska lwica wznowiła bieg – Dogonie Cię! – krzyknęła za nią.
Aldieb odwróciła łeb, wołając – Tym razem się nie wywalę – i w tym momencie wpadła na drzewo.
- O nie znowu.. – mruknęła niezdarnie wstając z ziemi.
- Jasne – Rubi podeszła do niej chichrając się jak opętana. – Już się wywaliłaś.
Lwice wznowiły bieg, utrzymując mniej więcej to samo tempo.
- To za tamtymi drzewami – powiedziała Aldieb, pokazując miejsce łapą.
Rubi skinęła głową.
- Zaraz tam będziemy.
Aldieb roześmiała się przyspieszyłą biegu.
- Za chwilę wygram – zawołała pokazując język. – Przygotuj się na porażkę.
- Nie ma mowy!!! – zawołała tamta również przyspieszając. – Jak ja nie wygram to będzie remis.
W tym momencie równocześnie wbiegły na otwartą przestrzeń.
- No i jest remis.
- Miałaś rację, remis.
Rubi rozejrzała się po miejscu do którego trafiły. Znajdowały się na prześlicznej łące, usianej kolorowymi kwiatami.
- Ale tu… – niedokończyła zachwycona tym widokim.
- Patrz jaki cudny motyl! – zawołała srebrzysta lwica, podbiegając do owada.
- PIĘKNIE!!! – niebieskiej w końcu udało się wysłowić podeszła do Aldieb, gdy nagle z pobliskuch krzaków wyleciała cała chmara motyli.
- No a tu gdzieś jest takie przejście do przytulnej jaskini.. – mruknęła Al nieświadoma owadów za jej plecami. – AAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaa!! – krzyknęła kiedy te wszystkie motyle nagle postanowiły zrobić sobie na niej odpoczynek. – One się na mnie rzuciły!!!
- Gdzie…? – spytała Rubi, rozglądając się ponieważ nie dostrzegła żadnego wejścia. Z opóźnieniem rzuciła sie na ratunek przyjaciółce.
- Poczekaj! – skoczyła na nią, przewracając samicę, a motyle odfrunęły. – Już dobrze??
- Uff.. dzięki.
- No dobra, pokaż tę jaskinię.
- To przejście jest zamaskowane – wyjaśniła Al – Chodź za mną.- ruszyłą w kierunku litej skały, zachęcając Rubi by poszła za nią.
- Ale tu nie ma żadnej jaskini – spojrzała zdziwiona, nie wiedząc o co chodzi.
- A właśnie że jest. – odsłoniłą krzak i wskazała tunel.
- No teraz to jest. – zaśmiała się, widząc jakie to było proste.
- Aha, tunel jest trochę ciasny, ale jaskinia jest duża, zmieściłoby się tam całe nasze stado. Dobra, wpełzaj pierwsza.
- Srebne lwice przodem.
- A niebieskie tyłem – pokazała jej język i weszła do dziury.
- Jestem tuż za Tobą – usłyszała za sobą stłumiony głos przyjaciółki. Po chwili weszły do przestronnego pomieszczenia.
- No to jesteśmy na miejscu. Tylko uważaj na nietoperze, czasami są niezwykle złośliwe.
- Skąd znasz to miejsce? – spytała Rubi rozglądając się z zachwytem wymalowanym na twarzy.
- Chodziłam po różnych zakątkach, usłyszałam mysz za krzakiem, więc tam podbiegłam, no i odkryłam tunel. Byłam ciekawa, więc weszłam .
- I potem odkryłaś to miejsce.
- Dokładnie. Tak mi się tutaj spodobało, że postanowiłam tu wrócić.
- Jest wspaniałe.
- Mhm. Jest tu takie źródełko, z którego można pić.
- Gdzie? – spytała rozglądając się, jednak niczego nie dostrzegła.
- A tam dalej. Woda jest słodka i czysta.
- Ale ja tu żadnego źródełka nie widzę.
- Bo jest za zakrętem.
- Mniaaaaaaam. – Rubi oblizała się na myśl o wodzie. Biegły całkiem długo. – Zaprowadź mnie tam..
- No to chodź. Przez moment będzie ciemno, ale potem…
- Idę. – poszła za lwicą – ale potem co…?
- Ale potem… – gdy wypowiedziała te słowa, weszły w blask zachodzacego słońca. – właśnie to.
- Ale jak to… – niebieska lwica otwarła paszczę ze zdumienia. – Przecież u nas jest południe, a tu zachód??
- Nie wiem, byłam tu tylko raz. U nas słońce zachodziło, a tu wschodziło.
- U nas jest dzień a tutaj wieczór. – nadal nie mogła przyjąć tego do świadomości. – emm.. dziwne, ale fajne. – stwerdziła w końcu. – To tak jakbyśmy były na drógiej półkuli ziemskiej.
- Wydaje mi się, że może to być inny świat. Byłam tylko przy wyjściu jaskini, nie wiem co jest dalej. Może jasknia to coś w rodzaju teleportera?
- No to się dowiemy  zawołała wesoło Rubi, wbiegając w teoretycznie inny świat.
- Ej, czekaj – Aldi zawołała za nią, po chwili również wychodząc z jaskini. Podbiegła do tarzającej się w soczystej trawie Rubi.
- Tu nie ma żadnych znaków życia – powiedziała niebieska, przestając się tarzać  i rozglądając po okolicy. – To tak jakby było tu bezludnie.
- Chyba powinnyśmy o tym wspomnieć w stadzie. Dziwne…
- Mam pomysł! Mogłybyśmy tu przyprowadzić stado. To byłoby takie miejsce rozrywki.
- Podczas imprezy.
- No jasne!!
- Tylko my,(stado) i.. to miejsce.
- Jutro jak będzie impreza przyprowadzimy tu innych.
- Zrobi się trochę tłoczno w tunelu – zaśmiała się Al, wyobrażając sobie stłoczone lwy w ciasnym przejściu.
Ale Rubi już jej nie słuchała. Wskoczyła z gracją na jakieś drzewo i zaczęła zrywać dziwne przedmioty, przypominające owoce.
- Tylko się nie zatruj!
- Myślisz że są trujące? – spytała, przyglądając niby owocowi.
- Nie wiemy co to! – zawołała, podbiegając pod drzewo, chcąc powstrzymać lwicę, jednak było już za późno. – Rubi.. i co, żyjesz..?
- EEEEEEEEEEEkdmclfkvnjgfnbrtgnhirbnrodjntgboiroibngoibnoritjgognmborit
- Rubi?
Niebieska lwica spadła z drzewa, nie mogąc oddychać, złapała się za szyję.
Aldieb podbiegła do niej, nie wiedząc co ma robić.
- hhhhhheeehehe – wstała z ziemi, śmiejąc się jak głupia – żartowałam, głupolu.
Zbita z tropu  Al spojrzała na nią niedowierzając
-  Nie rób tego wiecej.
- Dobrze, mamusiu.
- Myślalam…
- Co myślałaś?
- Nie ważne…
- Że się duszę?? To był żart – poczochrała lwicę po brązowej czuprynie.
 - Przeraziłaś mnie – odparła z powagą.
- Już nie będę – zrobiła maślane oczka. – Dalej, spróbuj – podała jej owoc. – Są pyszne – uśmeichnęłą się do Al zachecająco.
Ta, wzięła ostrożnie owoc do łapy i spojrzała na neigo jak na ufoludka.
- Nie bój się… są naprawdę smaczne.
- No dobra. – wgryzła się z niesmakiem w owoc, ale po chwili na jej twarzy wymalowała się błoga mina.
- I co?
- Miałaś rację, palce lizać. Po prostu delicje.
- Ja zawsze mam racje!! – zawołała ucieszona lwica. – Wezmę parę do stada – powiedziała wracając na drzewo i zrywając owoce.
- Tyy? Ty masz zawsze rację? – spytała z przkąsem pomagając niebieskiej lwicy zrywać.
- A co?? Jasne, że mam.
- Nie nie masz. Chyba…
- Niby czemu nie??? – spojrzała na nią zdziwiona.
- Jak się nad tym głebiej zastanowić…
- No…
- To jak narazie zawsze miałaś rację
- Heh.^_^
- Dobra, wracajmy do stada.
- Tak, wracajmy już.

  Była na polowaniu razem z innymi lwicami. Zastanawiała się nad jej obecną sytuacją. Tutaj było inaczej. Stado było ogromne, mimo tego, tu także panowała rodzinna atmosfera, jednak nie znała każdego zbyt dobrze, często miała problemy z zapamiętaniem imion. Mimo wszystko podobałojej się wśród tych wszystkich kotów, każdy traktował ją jak członka rodziny. Czuła się tutaj naprawdę dobrze.

  Spojrzała na lamparcicę uśmiechając się szeroko.
- Masz jakąś rodzinę?
- Ja? – spojrzała na nią zaskoczona.
- No tak, rodziców, siostrę, brata.. kogokolwiek?
- Nie, a czemu Cię to tak interesuje?
- Chciałabym znać swoich rodziców… przeraża mnie myśl, że mogłam rozmawiać ze swoją siostrą nawet o tym nie wiedząc! A z drugiej strony, co jeśli oni nie żyją i się na darmo łudzę…?
- Nie martw się tym – kocica uśmeichnąła się do niej pocieszająco – teraz masz nas, my jesteśmy Twoją rodziną.
- Taak.. – lwica mruknęła nie dokońca przekonana. Nie tylko brak rodziców ją gnębił. Bała się kim mogła być, co mogła robić… wtedy. Okres sprzed „Obudzenia” jak sama umownie to nazywała był dla niej tajemniczą zagadką.

  W końcu koniec nadszedł. Koniec stada, ale nie rodziny. Powiedziała kilka słów na pożegnanie, raczej się nie wysilając. Stada już nie było, tak zarządziła jego przywódczyni. Wszyscy to rozumieli, przynajmniej większość, ale nikt już nie zgłaszał sprzeciwów, czas na protesty minął. Wszyscy którzy naprawdę kochali to stado, byli tutaj, razem, aż do końca. Jeszcze przez długi czas koty przychodziły w to miejsce, żeby porozmawiać, powspominać dawne przygody. Czuć było prawdziwą jedność.
Mimo tego, w końcu każdy rozszedł się w swoje strony. Trzeba było żyć dalej…

  Wilczyca o srebrzystej sierści zmrużyła oczy, obserwując swoją ofiarę. Tak, wilczyca, na zawsze pożegnała się już z ciałem kota. Złotymi oczami śledziął ruchy zwierzyny. W jej sercu i myślach panował mętlik. Chciała się pozbyć bólu, tęsknoty. Nie potrafiła sobie z nim poradzić. Postąpiła kilka kroków do przodu, bezszelestnie stawiając łapy, z brzuchem tuż nad ziemią. Ponownie skupiła się na młodej sarnie. Skoczyła, dając upust instynktowi. Z cierpiącego, bezbronnego stworzenia, stała się bezlitosną bestią.

  Wilczyca weszła na tereny, być może jej nowego domu. Była tutaj już kiedyś, w postaci konia, jednak odeszła dość szybko. Nie potrafiła żyć, jako zwierzę kopytne. Teraz jako drapieżnik dołączyła znowu. Przez długi okres nie miała co ze sobą zrobić, w końcu przypomniała sobie o tym stadzie. W jej sercu zatliła się iskierka nadziei.
  Na początku było jej ciężko, bała się zaangażować, ale w końcu się przełamała, zaczęła się udzielać, zawierać znajomości. Znów była kimś zauważalnym.
  Kiedy otrzymała wiadomość, że została wybrana aby wypełnić misję, była zaskoczona. Nie wiedziała co o tym myśleć. Nie chciała tej odpowiedzialności, nie chciała żadnych mocy. Zawsze radziła sobie bez tego. A tu nagle, takie zaskoczenie. Nie wiedziała co ma robić, czułą się zagubiona. Załamanie jakie przeżyła wcześniej, znów do niej wracało, czuła się krucha i bezbronna.
  Zwinęła się w kłębek. Łzy swobodnie słpywały po jej policzkach. Zacisnęła zęby i wstała. Z nowymi siłami uśmiechnęła się do stojącej obok przyjaciółki, gotowa do działania.

  Leżała na gałęzi swojego drzewa. Była szeroka, i niemal równoległa do ziemi. Samo drzewo było niskie, o grubym pniu i rozłorzystych gałęziach. Nosiło imię Euzebiusz. Nadał je jemu pewien lew, ze stada do którego przez jakiś czas należała. Być moze było to głupie, ale kochała swoje drzewo. Spała na nim zawsze, jako lwica i nie potrafiła pozbyć się tego zwyczaju.
  Patrzyła się w przestrzeń, nie mogąc spać. Z jej oczu płynęły łzy, tonąc w ciemnobrązowej sierści. Była to już jej któraś z rzędu bezsenna noc. W dzień przez cały czas bolała ją głowa z niewyspania. Mimo, tego nie potrafiła pogrążyć się w śnie. Zbyt wiele myśli ją dręczyło.
——————————-
Koniec. @_@
Ten taki dłuższy kawałek z dialogami, pisałam na podstawie logów z chatu. |D Reszta z pamięci. Starałam się zachować mniejwięcej jakąś chronologię, ale nie jestem pewna czy mi się udało, bo czas kiedy należała do trzech stad o których tu mówiłam nakładał się na siebie.
Aldieb (13:40)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz