wtorek, 22 lipca 2014

Epizod z przeszłości. (Savannah)

przepraszam, że nie byłam przez weekend na chacie, ale nie miałam dostępu do neta ;). 
 
Uważnym wzrokiem lustrowałam niemal równą ścianę lasu. Stałam na otwartej przestrzeni, więc wiatr wiał znacznie silniej, niż między drzewami. Dzięki temu unoszące się w powietrzu zapachy trafiały do moich nozdrzy o wiele intensywniej. 
Ten specyficzny zapach towarzyszył mi prawie cały czas. Czułam go, bo i wydawał się do złudzenia znajomy. Nie potrafiłam przypomnieć sobie, kto jest jego właścicielem, jednak wiedziałam, że nadszedł moment, kiedy w końcu się dowiem.
 - No, wyłaź – warknęłam.
„Coś” poruszyło się w gęstej trawie. Ugięłam więc lekko łapy, szykując się do skoku. Przez kolejne kilka sekund wbijałam baczne spojrzenie w podejrzany punkt. W zgniłej zieleni dostrzegłam kawałek puchatej, brązowej sierści.
- Wyłaź, albo pójdę po ciebie – ostrzegłam głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Osobnik o owej brązowej sierści, wątłej sylwetce i dużych ślepiach ośmieliło się wyjść mi naprzeciw. Obserwowałam każdy jego ruch, każde nerwowe spojrzenie, każde liźnięcie nosa. Chude łapy z trudem utrzymywały w pionie całe ciało.
Wyprostowałam się. Uznałam, że nie będę musiała walczyć. Z kimś tak słabym z pewnością bym zwyciężyła.
- Savannah, cieszę się, że wreszcie się domyśliłaś – wilk odetchnął z ulgą. – Miałem dosyć tego szpiegowania. Wiesz, na wypadek, gdyby któreś z tego stada miało chęć na mnie zapolować.
- Kim jesteś? – Wycharczałam przez zaciśnięte kły.  – Skąd wiesz, jak mi na imię?
Wilk obdarzył mnie zaskoczonym spojrzeniem. Ściągnął łopatki i usiadł. Dzieliło nas sporo wolnej przestrzeni.
 Pomogłem ci uciec z imperium JEJ – celowo nie wypowiedział właściwego imienia. – Byłem jednym z nic nie znaczących sługusów, pamiętasz? A ty jej oczkiem w głowie. Strzegłem wejścia do waszej groty.
- Ach, rzeczywiście – o dziwo, przypomniałam sobie. – Sven?
Wilk skinął łbem. Ucieszył się, że rozpoznałam w nim przyjaciela.
Podeszłam bliżej.
- Chwileczkę… dlaczego mnie szpiegowałeś? – Zmarszczyłam nos. – Czy to ONA kazała ci to robić?
- Nieee, skąd! – Roześmiał się. – Przecież wiesz, że nigdy nie stanąłbym po jej stronie. Już nie – wyglądał na rozbawionego. Jego ślepia błyszczały z podekscytowania. – Nie umiałem się inaczej do ciebie przedostać. Jak już wcześniej mówiłem, nie wiem, czego mogę się spodziewać po wilkach, z którymi teraz dzielisz teren. W naszej krainie nadal wszystko płonie przez ogień, jakim ONA zieje, kiedy się złości. Jest źle, Savannah – posmutniał. – Nasze młode giną, a zwierzyna pouciekała, więc nie mamy co jeść. Niektórzy z nas wyglądają gorzej niż ja. Odnalazłem cię z własnej woli, bo wiem, że tylko ciebie posłucha ta okrutna jędza – splunął z obrzydzeniem. – Swoją drogą, nie rozumiem, czemu złożyłaś jej „wymówienie”.
- I myślisz, że jeśli poświecisz mi tu ślepiami, opowiesz jak wam źle, to…, to że wrócę? – Parsknęłam śmiechem. – Żartujesz sobie?
- Tak, chyba na zbyt wiele liczyłem – odparł chłodnym tonem. – Przecież byłaś jej Wybranką. Jakże mogłabyś pomóc nam, nic nie znaczącym wilkom, które zabija się dla rozrywki? – Spytał retorycznie, z sarkazmem.
- Nie drażnij mnie, Sven. Wybacz, ale nie mogę tam wrócić. Jeżeli wrócę, to już zostanę. A kiedy zostanę, rozsieję jeszcze większy terror. A tego nie chcesz, prawda?
- Jesteś naszą ostatnią nadzieją! Cholera, dlaczego wolisz zostawić nas na pastwę losu, choć doskonale zdajesz sobie sprawę, że długo nie pożyjemy!?
- To nie mój interes – mruknęłam, po czym odwróciłam się i wolnym krokiem ruszyłam w swoją stronę.
- Tyle dni cię szukałem, tyle dni łudziłem się, że wykażesz się odrobiną troski. I po co? Skoro ty i tak masz gdzieś swoją rodzinę! Rodzinę, która prawdopodobnie już pozdychała! Nawet nie wiem, co zastanę po powrocie, o ile uda mi się wrócić do tego piekła! – Wrzeszczał, idąc za mną. – A wiesz, dlaczego wrócę? Bo mam zamiar wspierać tę rodzinę! Jestem na skraju wytrzymałości, ale nie zostawię swych bliskich!
- Wybacz, że nie podzielam twoich altruistycznych zapędów. Może i nie mam serca, ale nie dbam o tę pieprzoną rodzinę, która traktowała mnie jak ścierwo, póki ONA mnie nie przygarnęła – nie miałam odwagi spojrzeć mu w ślepia.
 - Ach, tak? Masz teraz do nas żal? Nic się nie zmieniłaś! Gdyby tylko matka…
Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę, obnażając kły. Z gardzieli wyrwał mi się przerażający charkot. Sven zamknął wreszcie pysk i patrzył, nie mogąc się ruszyć.
- Ani słowa o matce. Moją matką była ONA, a nie tamta… – warknęłam – Brak mi słów na nią. Po tym, jak mnie potraktowała… nieważne.
- Błagam cię, Savannah. Stań po naszej stronie, po stronie dobra…
- Wracaj do domu, Sven. Wracaj i nie pokazuj się tutaj więcej. Dobro już dawno straciło dla mnie jakiekolwiek znaczenie – wyszeptałam.
Sven spoglądał na mnie z bólem. Nie to, że miałam serce z kamienia. Po prostu… zbyt wiele krzywdy wyrządziła mi ta jego „rodzina”, abym umiała im pomóc. Wiedziałam, że jeśli wrócę, to tylko po to, by dokonać zemsty. Powinni cieszyć się, że jednak nie giną z moich łap.
No, byle coś jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz