piątek, 11 lipca 2014

Zadanie – „Pierścień Czarnego Feniksa” I (Aldieb)

[ Znów udaję, że żyję i wklejam opowiadanie, które piszę od dwóch lat. :I Tylko część, ponieważ więcej się nie zmieściło. :I Gratuluję, jeśli komuś będzie chciało się to czytać.
Dwa lata temu pisałam jeszcze gorzej niż teraz, więc początek jest beznadziejny. Zresztą ciąg dalszy również. Nieważne.
edit: Skróciłam o połowę. Stwierdziłam, że długość tego może zniechęcić już na wstępie, a nie o to mi chodziło. ]
———————
Cienie wilki z tą rangą otrzymują moc dosłownego rozpływania się w ciemności, ale muszą coś poświęcić,nigdy nie będą mogły mieć dzieci.

Zadanie– Pierścień Czarnego Feniksa
Opis:Twoim zadaniem jest odnalezienie Mrocznego Sanktuarium, w pobliżu którego przebywa ten ptak. Z pomocą przyjdzie Ci właściwości rangi ‘cień’. Dzięki niej możesz skutecznie tropić. Gdy odnajdziesz feniksa, musisz zdobyć jego pióro,jedyne, które ma na sobie znak Pierścienia Śmierci [w sensie feniks ma pióra,ale tylko jedno z nich ma ten symbol]. Na drodze spotkasz wiele przeciwników, a ponieważ udajesz się do Mrocznego Sanktuarium, będą to Twoje najgorsze koszmary.


Minął rok, od kiedy zostało wyznaczone mi to zadanie. Zwlekałam już tak długo, jednak wcześniej nie miałam realnego powodu, by wybierać się na tę misję. Co innego teraz. Teraz.. nie miałam innego wyjścia. Wykonanie tego zadania było moim jedynym wyjściem z obecnej sytuacji.Po za tym, musiałam dotrzymać danej sobie obietnicy.
Wyruszyłam o świcie. Nie miałam pojęcia którędy mam iść, jednak przeczucie mówiło mi, by zmierzać na wschód, ku odległym dzikim puszczom. Nie znając tutejszych terenów nie raz zdarzało mi się zboczyć z kursu, mimo to nieprzerwanie szłam dalej. Minęło kilka dni. Już dawno pozostawiłam za sobą Las Śmierci i biegłam teraz przez zieloną dolinę. Na horyzoncie majaczył zarys, z każdym krokiem, zbliżającej się puszczy.Przystanęłam i rozejrzałam się, nasłuchując. Kilkadziesiąt metrów dalej szemrał strumyk. Dobiegłam do niego i ugasiłam pragnienie, pamiętając, że w gęstwinie mogę nie natrafić na żaden wodopój.
Już miałam ruszyć dalej, gdy nozdrzami wyłapałam znajomy zapach. I z całą pewnością nie wywoływał dobrych wspomnień. Obrazy zaczęły migać mi przed oczami, całkiem przysłaniając błękitne niebo. Mrok, ciemność, ból… zamknięcie, żelazne pręty, ostrze strzykawki… Ból… Błysk światła… W jednym momencie zapomniałam o swoim zadaniu i pobiegłam w stronę skąd dochodził zapach… potu, miasta, prochu i psów. Mych uszu dobiegło szczekanie czworonożnych, głośne odgłosy przedzierania się przez chaszcze. Przez cały czas wzbierała we mnie wściekłość.
Przystanęłam, ukryta za listowiem,dostrzegając jednego z dwunożnych stworzeń. Bezgłośnie podeszłam bliżej, nie kryjąc się już. Czekałam, aż człowiek zda sobie sprawę, że nie jest sam,wyczuje moją cichą obecność i odwróci się z lękiem, przed tym, co może zobaczyć.
Obserwowałam jak jego twarz wykrzywia zaskoczenie i lęk, sama nie odrywając od niego złotych ślepi. Zawarczałam ostrzegawczo, ukazując ostre kły. Człowiek cofnął się kilka kroków, potykając się o własne nogi. Znienacka rzuciłam się na niego i potężnym szarpnięciem za nogę powaliłam go na ziemię. Poczułam na języku metaliczny smak krwi. Moja ofiara krzycząc na pomoc próbowała jeszcze uciekać, ale skutecznie jej to udaremniłam. Doskakując do gardła zacisnęłam szczęki przebijając tętnicę i inne narządy. Z rany i ust człowieka popłynęła gorąca krew, wydał z siebie ostatni charkot, a jego oczy zmatowiały, spowite mgiełką śmierci. Rozluźniłam uchwyt,słysząc za sobą pośpieszne kroki i podniosłam głowę, od razu spoglądając w stronę skąd zbliżał się drugi kłusownik. Zmartwiałam widząc w jego ręku strzelbę. Tym razem nie mogłam liczyć na przewagę zaskoczenia. Człowiek spostrzegłszy mnie obok swojego towarzysza natychmiast podniósł broń do twarzy.Nie czekałam, aż wyceluje. Wystartowałam z miejsca i chwyciłam go, wykręcając nadgarstek, tak by musiał rozluźnić uchwyt.
Usłyszałam huk, z drzew zerwały się spłoszone ptaki. Broń spadła na ziemię, kilka metrów dalej. Mężczyzna stracił równowagę, odrzucony przez siłę wystrzału i wylądował na ziemi. Puściłam rękę i zanim tamten zdążyłby choćby pomyśleć o tym, by się podnieść, stanęłam na nim z zębami na jego gardle.
-Żegnaj – mruknęłam i zacisnęłam szczęki.
            W górze słychać było szelest skrzydeł czarnych jak smoła kruków, frunących na ucztę. Przynajmniej one coś będą z tego miały. Po raz ostatni rzuciłam okiem na truchła ludzi i zawróciłam w stronę miejsca, gdzie zboczyłam z kursu. Później będzie czas na wyrzuty sumienia. 
***
Gdy przykrył mnie cień wiekowych drzew zwolniłam i wyostrzyłam wszystkie zmysły. Nie wiedziałam, czego się mogę tu spodziewać… W wilgotnym półmroku panowała nienaturalna cisza, w powietrzu unosił się zapach zbutwiałych liści. Łapami zapadałam się w miękkiej ściółce. Zagłębiałam się coraz dalej w las, jednak nigdzie nie mogłam dostrzec żadnego śladu żywych stworzeń, pomijając rośliny.  Z niezrozumiałym niepokojem w sercu, nie mogąc dłużej się zastanawiać, ruszyłam dalej lekkim truchtem, uważając na zdradzieckie korzenie i pilnie nasłuchując. Panująca tu cisza budziła we mnie nieufność. Maszerowałam tak przez trzy dni, a w moim otoczeniu nic się nie zmieniło. Półmrok i monotonność tego miejsca uśpiły moją czujność, a wieczna cisza napawała mnie irracjonalnym lękiem, którego nie potrafiłam się pozbyć.Moje kroki, mimo że tłumione przez poszycie leśne, zdawały się rozbrzmiewać głuchym dudnieniem. Przeszło mi nawet przez myśl, żeby zawrócić, ale szybko się jej pozbyłam. Mój otumaniony umysł zapadał w letarg. Unosiłam się w powietrzu,tak gęstym, że można było w nim pływać… tak lekko… chodzę po chmurach…? Umarłam…?
ŁUP!
Auuaaaa… życie po śmierci raczej tak nie bolało, chociaż… co ja niby mogę o tym wiedzieć… ała.Coś mnie kłuje w bok…
Ból w głowie, a właściwie w całym ciele skutecznie mnie ocucił. Z głuchym warknięciem zwaliłam z siebie kłodę i otrząsnęłam się z ziemi, porostów i mchu.Spojrzałam w górę. Nade mną ziała dziura, przez którą jeszcze zsypywały się pył i suche liście. Parsknęłam z irytacją i potrząsnęłam głową, kiedy jakiś kamyczek trafił mnie w nos. Rozejrzałam się dookoła. Wyglądało na to, że trafiłam do czegoś w rodzaju tunelu. Wątłe światło, któremu udało się przedostać przez gęste listowie, oświetlało tylko krąg wokół mnie. Dalej panowała ciemność. Wydostać się przez tą samą drogę, którą tu trafiłam nie było jak, zostawało mi pójść w którąś stronę korytarza, tylko w którą…? Do przodu, czy.. y.. do tyłu?Przeklęłam samą siebie za stracenie czujności, nie miałam pojęcia, w jakim kierunku wcześniej szłam. Mimo bólu głowy starałam się skupić i na spokojnie wszystko sobie przemyślałam. Zostało mi zaufać intuicji. Przymknęłam oczy i już po kilku chwilach uśmiechnęłam się z wyrazem tryumfu na twarzy. Wschód miałam przed sobą, zachód zaś z tyłu. Ruszyłam przed siebie, stąpając ostrożnie po nierównej powierzchni. Zagłębiając się w mrok zdałam sobie sprawę z kilku różnic. W tunelu były kompletne ciemności, nie widziałam zupełnie nic, jednak tutaj dobiegały mnie dźwięki, wiele dźwięków… Coś mi się zdawało, że wolę nie spotkać stworzeń, które je wydawały…
***
            Au! Au! Au! Coś mi się lepi do łap. Blee. Fuj. Fe. Wzdrygnęłam się przyspieszając,chciałam jak najszybciej wyjść z tego świństwa. To pachnie jak… nie! Nie myśl! Idź dalej… Nie myśl…
***
            Uch…cholera! Co to jest?! Ale tu okropnie ciemno. I znów cuchnie… Gdzie tu jest to cholerne wyjście…?
***
            A co jeśli to się ciągnie do samego końca Ziemi? Będę iść, iść, aż zdechnę… o ile wcześniej mnie coś nie zeżre… Pomyślałam na końcu zdając sobie sprawę, że od jakiegoś czasu podąża za mną stale powtarzające się skrobanie…
***
            Coś za mną idzie… czuję to… Aaaargh… niech to się wreszcie skończy!
***
            Potknęłam się o jakiś korzeń i wyjebałam na pysk. Zerwałam się natychmiast na Równe łapy i zesztywniałam sparaliżowana strachem. Wyraźnie słyszałam szuranie, charkot. W momencie mojego upadku jakieś stworzenie… Taak… obserwowały mnie i czekały, aż padnę z wycieńczenia. Teraz nie dadzą mi już spokoju…
***
            Cholera! Podskoczyłam sycząc z bólu.Coś mnie ukłuło w tylną łapę. Au! Znowu! Coś długiego i ostrego niczym igła,wbijało mi się głęboko w kończyny przy każdym kroku. Poczułam jak ciepły płyn spływa mi po nogach… krew. Ale nie mogłam się teraz zatrzymać, inaczej te małe wstrętne bestie pożarłyby mnie żywcem. Ruszyłam dalej z tą różnicą, że co jakiś czas byłam raniona w tylne łapy. Te nieznane mi stworzenia wpijały się w moje ciało i wysysały krew, zanim nie rzucałam się w ich stronę kłapiąc zębami. Było to bardzo nieprzyjemne, nie byłam wstanie się ich pozbyć, po za tym cały czas krwawiłam…
***
            Byłam bardzo osłabiona, w dodatku od dawna nic nie jadłam. Moje wyczerpane ciało domagało się pożywienia. Nie miałam wyboru. Jeśli nie chciałam paść z głosu, musiałam coś zjeść, a jedyny pokarm w zasięgu moich szczęk, poruszał się wraz ze mną. Zastanawiałam się, czy te stworzenia nadają się do jedzenia…
            Zwolniłam trochę i zaczęłam powłóczyć nogami, udając, że nie mam już siły by iść. Poczekałam na znajome kłucie w ciele i błyskawicznym ruchem złapałam „pijawkę” zębami, które natychmiast się na niej zacisnęły. Ale tego się nie spodziewałam… Zawyłam z bólu, a w moich oczach wezbrały łzy, kiedy poczułam jak w delikatne podniebienie wbijają się kolce i twarda skorupa. Mimo to nie rozerwałam szczęk.Jednak, żeby dostać się do miękkiego wnętrza musiałabym położyć swoją zdobyczna ziemi, a wtedy znikłaby w ułamku sekundy, pożarta przez swoich byłych towarzyszy. Wznowiłam marsz, myśląc intensywnie i nagle zdałam sobie sprawę,jaka ja byłam głupia. Przecież jestem Panią Powietrza! Tak rzadko używam swojej mocy, że niekiedy zapominam, iż takową posiadam. Puściłam mój przyszły posiłek i sprawiłam by unosił się w powietrzu, potem manipulując ciśnieniem rozsadziłam skorupę od środka, jednocześnie przytrzymując miękkie wnętrzności, by się nie rozleciały. Chwyciłam pyskiem mięso, krzywiąc się przy każdym, choćby najlżejszym nacisku na podniebienie i ubolewając nad swoją głupotą. Stworzenie smakowało obrzydliwie, miało gumowatą konsystencję i pachniało paskudnie, ale przynajmniej coś znalazła się w moim żołądku. Wreszcie w moim sercu zapłonęła iskierka nadziei.
Może jednak mi się uda…?
Jednak wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. W prawdzie rozwiązałam jeden problem, ale pozostawał kolejny. Potrzebowałam snu. Pewnie mogłabym iść jeszcze kilka dni,ale i tak w końcu musiałam odpocząć. Tylko, że gdybym sobie na to pozwoliła pijawki natychmiast by mnie dopadły. Niby mogłam ponownie skorzystać z mojej mocy, ale nie wiedziałam, w jaki sposób i nie byłam pewna czy potrafiłabym ją kontrolować podczas snu. Wolałam nie ryzykować. Westchnęłam ciężko. Pozostawało wierzyć, że tunel wkrótce się skończy.
            Idąc dalej, nagle usłyszałam niepokojące odgłosy. Pod łapami poczułam drżenie podłoża. Z oddali dochodził do mnie rumor, jakby waliło się sklepienie.
Zatrzymałam się za strachem, nie wiedząc, co o tym myśleć. Hałas z każdą sekundą był coraz bliżej. Stałam w miejscu, na drżących łapach, czekając na nieuniknione.
Najpierw poczułam odór zgniłego mięsa i rozkładu, zaraz potem z mroku wyłoniło się przerażające monstrum, całkowicie zasłaniające przejście swoim ohydnym cielskiem. Wprost z jego łba wyrastało kilka czułków, zakończonych świecącymi diodami – wabikami. Cztery pary małych oczu usadowionych po dwóch stronach szerokiego łba, błyskało ku mnie złowieszczo. Duży, czerwony nos węszył nieustannie,wyczuwając zapach świeżego mięsa. Potwór otworzył paszczę, ukazując rzędy ostrych jak brzytwa kłów. Wydał z siebie porażający ryk, pod którym ugięły się pode mną łapy. Podniósł potężną łapę, zakończoną olbrzymimi, tępymi pazurami,służącymi najpewniej do kopania tuneli. Opuścił ją na ziemię z głuchym odgłosem uderzenia. Byłam niemal pewna, że jednym ciosem pogruchotałby mi wszystkie kości. Mój umysł zalała fala paniki. Co robić?! Rozglądałam się na boki w poszukiwaniu drogi ucieczki, ale oczywiście takowej nie znalazłam.
-Skup się! – Warknęła do siebie, starając się ignorować stwora. Wzięłam kilka głębokich wdechów, z trudem zapanowałam nad drżeniem łap. Obserwowałam monstrum czekając na jego ruch, jednocześnie w głowie opracowywałam plan. W końcu potwór ruszył. Zbliżał się do mnie otwierając szeroko pysk, najwyraźniej nie spodziewał się, że coś mu przeszkodzi w posiłku. Niestety, musiałam go rozczarować. Życie mi się jeszcze nie znudziło.
Uśmiechnęłam się cierpko do siebie i zaczęłam działać. Posłużyłam się tą samą sztuczką, co przy pijawkach – ciśnieniem. Naczynia krwionośne pękały, stwór rozpadał się od środka, dosłownie. Zaryczał wściekle, przeszyty niespodziewanym bólem. W furii rzucił się na mnie, gwałtownym szarpnięciem ciała. Zaskoczona i zdezorientowana nie zdążyłam uskoczyć. Wielkie cielsko spadło na mnie i przygniotło do ziemi.Ostatkiem sił zatrzymałam serce. Wydałam z siebie cichy jęk, nie mając siły na nic więcej.
            Wdech. Wydech. Wdech i wydech.Liczyłam powolne oddechy, próbując nie stracić przytomności. Musiałam się wydostać… Napięłam mięśnie, chcąc wysunąć się spod ogromnego ciała, jednak było tak ciężkie, że nie udało mi się nawet drgnąć.
Traciłam czucie w kończynach. Myśl… Myśl. Musisz się wydostać. Wzięłam kolejny płytki oddech, starając się nie zwracać uwagi na ból rozchodzący się po wszystkich komórkach ciała. Z trudem udało mi się skupić myśli.
Ależ ja jestem głupia!
Kolejny oddech, posyłający falę ognia w głąb mojego mózgu. Ból dekoncentrował,irytował, było nie do zniesienia.
Skup się idiotko!
Zacisnęłam szczęki, dokładnie wyobrażając sobie, co zamierzam zrobić. Martwe truchło drgnęło. Potem uniosło się. Powoli, ale ze skutkiem udało mi się je unieść,siłą woli przesunąć w bok i z powrotem opuścić na ziemię. Wypuściłam ze świstem powietrze, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że je wstrzymywałam. Najpierw kilka lekkich oddechów. Bolało, ale dało się znieść. W końcu odetchnęłam pełną piersią. Wyglądało na to, że nie miałam nic złamanego. Dzięki Bogu, za ten cud.Upewniwszy się, że nic poważnego mi nie dolega, podniosłam się ostrożnie i stanęłam na drżących łapach. Otworzyłam oczy. Przez ten cały czas miałam zamknięte oczy!
O. I znów jest ciemno. Czyli w sumie mogłam ich nie otwierać…
Westchnęłam i nieco chwiejnie podeszłam do martwego potwora. Przynajmniej w końcu będę mogła się porządnie najeść.
Zmarszczyłam nos, poszukując pomiędzy pancerzem cienkiej skóry, przez którą mogłabym się przebić. Pijawki, które wcześniej się rozbiegły, znów zaczęły się zbierać,wyczuwając nadchodzącą ucztę. Znalazłszy miękką tkankę, zagłębiłam w niej zęby i potężnym szarpnięciem rozerwałam skórę. Sapnęłam z wysiłku, jaki musiałam przy tym wykonać. Nie czekając dłużej, pożywiłam się twardym mięsem potwora.Kiedy nie byłam wstanie już nic więcej w sobie zmieścić, oblizałam pysk z krwi i westchnęłam z zadowoleniem.
Tylko co teraz? Zastanawiałam się chwilę. Monstrum mogłam jeszcze jakoś wykorzystać. Zwinęłam się w kłębek, pod łapą wielkiego stworzenia i opatuliłam szczelnie ogonem. Pijawki zajęte jedzeniem, raczej nic mi nie zrobią, a inne stwory… I tak bym na nie trafiła, więc co za różnica?
Zamknęłam oczy, czując ogarniające mnie znużenie i niemal natychmiast zasnęłam.

—————————-
[ Drugie tyle jeszcze przed nami. Albo i więcej. :I ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz