piątek, 11 lipca 2014

Zadanie – „Pierścień Czarnego Feniksa” II (Aldieb)

[ Hmm... Staram się dodawać w niezbyt dużych fragmentach... ]

            ——————————

            Przez otaczające mnie ciężkie zasłony mgły, z trudem przedostał się nieprzyjemny, drażniący bębenki chrobot.Poruszyłam się nieznacznie, układając się wygodniej i zatapiając się w przytulnym, gęstym mroku, oblepiającym moją ociężałą świadomość. Ze wszystkich sił starałam się ignorować ciche przeczucie, które zrodziło się na obrzeżach mojego umysłu, że już czas przerwać tę sielankę. Jednak, ani trochę, nie miałam ochoty opuszczać tak błogiego stanu.
            Podniosłam gwałtownie łeb, a wraz z tym ruchem odpłynęło całe towarzyszące mi ciepło.Grzmotnęłam wierzchem czaszki o coś twardego i aż syknęłam z bólu. Wyskoczyłam z zagłębienia, w którym się znajdowałam i otrząsnęłam się. Skrzywiłam się przy tym nieznacznie, czując delikatny ból w klatce piersiowej. Ziewnęłam szeroko,po czym przeciągnęłam się ostrożnie, wyciągając łapy i wyginając z rozkoszą grzbiet. Mlasnęłam i rozejrzałam się wokoło.
No tak. Ciemność.
            W końcu przypomniało mi się, co było przyczyną mojej pobudki. Postawiłam uszy na sztorc, uważnie nasłuchując. Wciągnęłam ze świstem powietrze, kiedy niemal natychmiast dobiegły mnie odgłosy gryzienia, darcia oraz ciche piski.Wzdrygnęłam się z niesmakiem, rozumiejąc, że to podziemnie padlinożercy zajmują się truchłem potwora. Z drugiej strony, wychodziło z korzyścią dla mnie. Mogłam teraz bez obawy poruszać się przez korytarz.
            Czas było ruszać. Z nowymi siłami biegłam w równym rytmie, systematycznie stawiając za sobą łapy. Odgłos moich kroków oraz spokojny oddech były jedynymi dźwiękami,które od teraz towarzyszyły mi w wędrówce. Tylko co jakiś czas zatrzymywałam się na krótki postój. Minuty dłużyły się jak godziny, sprawiając, że traciłam poczucie czasu. Myśli chaotycznie przeskakiwały od jednego tematu na inny.Podążałam dalej, z niecierpliwością wyczekując końca tunelu.
             Niepokojące uczucie coraz bardziej ciążyło mina sercu. Wyciągało swoje macki, coraz głębiej sięgając, zatruwając swoją ideą moje członki. Starałam się go pozbyć, wyprzeć z umysłu, jednak nie potrafiłam.Otaczająca mnie czerń nagle zdała mi się nieprzyjazna, przytłaczająca swoją głębią. Czułam się w  niej jak w klatce.Zamknięta, bez żadnej szansy ucieczki. Mogłam tylko iść… bez żadnej nadziei…
            Czerń,która nie została zrodzona z Nocy… kryła w sobie drapieżcę, polującego na mnie,stworzenia nie przystosowanego do podziemnych wędrówek. Cichy obserwator, mógł się czaić wszędzie. Śledzić, czaić się w mroku, obserwować i tylko czekać na dogodny moment… Nieświadomie moje korki się wydłużyły, jakby moje ciało podświadomie chciało oddalić się od obcej istoty. Niemal czułam jej przeszywający wzrok wbity w moje plecy. Musiałam uciec… uciec…
            Jeszcze nie tak dawne wspomnienia zaczęły przemykać mi przed oczami. Nieskazitelna biel, czarne zjawy tworzące Krąg…
Mój rzęsisty oddech ścigał się z szaleńczo bijącym sercem. Mięśnie naprężone do granic możliwości, poruszały łapami, w szaleńczym biegu, pchając mnie coraz szybciej, coraz dalej. Obrazy… emocje… nieopisany bóli cierpienie… oplotły mnie z całą swoją siłą, korzystając z mojej coraz to bardziej słabnącej woli. Upiorne szepty goniły mnie, łaskocząc mroźnymi oddechami. Chciałam uciec, jak najdalej od ścigającego mnie potwora. Jednak nie mogłam, brakowało mi sił.
            Krzyknęłam doprowadzona już całkiem do paniki, kiedy potknęłam się o wystający z twardej ziemi korzeń. Przewaliłam się, lądując boleśnie na pysku. Zamarłam w bezruchu,łapczywie łapiąc powietrze do płuc. Nasłuchiwałam. Jednak nie wyczułam, nikogo znajdującego się w tunelu po z mną. Byłam sama.
Podniosłam się i potrząsnęłam łbem. Dopiero teraz zauważyłam, że z moich oczu ciekną łzy. Nakazałam sobie spokój. Policzyłam do dwudziestu, starając się wyrównać oddech. Wstydziłam się swojej reakcji, jednak kłujące szpilki strachu były wbite głęboko i nie sądziłam, żeby szybko się roztopiły. Już. Koniec.
            Podniosłam uszy, wyczuwając nagle prąd świeżego powietrza. Zaczęłam węszyć, przeszukując ściany korytarza. Z trudem powstrzymywałam narastający przypływ nadziei, który łatwo mógł się skończyć rozczarowaniem. Wstrzymałam oddech kiedy poczułam równą, kamienną powierzchnię oraz wypływający z jego obrzeży ciąg. Po chwili namysłu naparłam na blok całym ciałem, wkładając w to jak najwięcej siły. Nic.Jednak nie poddawałam się. Nie teraz, kiedy mogłam znaleźć wyjście. Powtórzyłam ten manewr i już po chwili poczułam jak skała drgnęła. Popchnęłam jeszcze raz i nagle kamień puścił, wpadając z głośnym hukiem na zewnątrz. Oblizałam nerwowo pysk, po czym weszłam z duszą na ramieniu przez wąski otwór.
Syknęłam, kiedy nagłe światło boleśnie mnie oślepiło.Zamknęłam oczy, przez cały czas uważnie nasłuchując. Jedyne co słyszałam to cichy trzask tańczących płomieni. Poruszyłam się nieznacznie, czując że napięcie które mnie ogarnęło wcale nie uchodzi. Coś było nie tak. Zamrugałam powiekami i w końcu otworzyłam szeroko oczy. Przede mną znajdowała się wielka ściana skalna. Z za niej wydobywało się delikatne światło, które wcześniej było dla mnie tak bolesne. Jednak to nie było to, co mnie zaniepokoiło.  Zmarszczyłam nos, kiedy zrozumiałam, że w ten sposób działa na mnie zapach unoszący się w tym pomieszczeniu. Jednak przyzwyczajona do duchoty panującej w tunelu, nie mogłam go zidentyfikować. Wzięłam głęboki wdech i postąpiłam kilka kroków, wychodząc zza ciemnego głazu. Przede mną rozciągała się ogromna sala, oświetlona płonącymi paleniskami, ustawionymi w półkolu, wzdłuż gładko ociosanych skał. Tu zapach się nasilił, jednak szłam dalej,aż dotarłam na sam środek. Stanęłam na wytartej przez setki stworzeń posadzce,a następnie odwróciłam się twarzą w stronę miejsca, z którego wyszłam.
Wciągnęłam ze świstem powietrze, zszokowana widokiem,który się przede mną znalazł. Głaz, za którym znajdował się otwór, okazał się być posągiem, przedstawiającym kobietę o dzikich rysach oraz drapieżnym wyrazie twarzy. Odziana była skąpo, tak, że wyraźnie było widać zarysy mięśni jej ciała. W jednej ręce trzymała sztylet, z którego spływała jakaś ciecz,najprawdopodobniej krew. Na jej szyi widniał wisiorek, zakończony misternie zdobionym piórem. W samym jego sercu umiejscowiony był szlachetny kamień,rubin, w którego ciemnym kolorze, błyskały odbite płomyki ognia. Cały posąg był wykonany z nieznanego mi materiału. Ciemny, prawie czarny kryształ, błyszczał,wypolerowany przez mistrzów rzemieślników. Jego rozmiary były ogromne. Możliwe,że sięgał nawet dalej niż najwyższe widziane przeze mnie drzewo.
To co znajdowało się u stóp rzeźby wyjaśniało źródło woni, która wcześniej mnie zaskoczyła. Były to dwa wielkie baseny, w kształcie równych okręgów, zajmujących niemal połowę sali. Aż po brzegi wypełnione były rdzawą cieczą, o metalicznym zapachu – krwią. Do obu stóp posągu, które zanurzone były w szkarłatnym płynie, przymocowane były dwie pary żelaznych łańcuchów. Teraz spoczywały luźno, jednak bez trudu domyśliłam się, że służyły do tego by przytrzymywać osoby, skazane na ofiarę dla tego bóstwa.
            Im dłużej wpatrywałam się w ten widok, tym coraz bardziej w moim jestestwie rodziło się niesmak i oburzenie. Nie mogłam zrozumieć jak można było pozwolić na tego rodzaju religię. Jednak wiedziałam jedno. Znajdowałam się w Mrocznym Sanktuarium.
***
            Nie odrywałam ślepi od okrągłych basenów, przepełnionych po brzegi rdzawą cieczą.Ostra woń krwi wypełniała całe pomieszczenie, wciskając się w każdy, nawet najbardziej zakurzony kąt, przyprawiając mnie o mdłości. Ogień trzaskał cicho,rzucając na ściany migoczące cienie, wijące się w dzikim tańcu, niczym splecione ze sobą węże. Postąpiłam krok w przód. Za pierwszą łapą podążyła następna. Ciało było jakby wyrwane spod mojej kontroli. Szkarłat rozciągający się przede mną wywoływał u mnie fascynację, a zarazem odrazę. Chciałam cofnąć się, zawrócić, jednak napięte do granic wytrzymałości kończyny nadal poruszały się własnym życiem.
            Niespodziewanie poczułam, jak łapy uderzyły o kamienny murek. Zatrzymałam się gwałtownie,zaskoczona kiedy znalazłam się aż tak blisko. Metaliczny, gryzący w nozdrza zapach uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. W odbiciu rysującym się na mrocznej tafli, trudno było dostrzec rysy żywego stworzenia. Zdeformowane kształty,przypominały raczej potwora, rodem z najgłębszych czeluści piekieł, niż niepozorną wilczycę. Oblizałam nerwowo pysk, nie odrywając oczu od falującej czerwieni. Sumienie, czające się na granicy świadomości krzyczało do mnie, że powinnam jak najprędzej uciekać. Czarne macki oblepiające mój umysł, stłumiły jego ciche wołanie. Poddałam się im. Nieświadomie zbliżyłam łeb, do delikatnie drżącej powierzchni. W momencie, w którym mój nos dotknął lodowatej cieczy,odskoczyłam jak oparzona. Nie. Nie tego chciałam. W polu mojego widzenia mignął szary cień, pozostawiając za sobą falę mroźnej aury. Zamrugałam powiekami,gwałtownie się rozglądając, jednak nie dostrzegłam niczego. Najprawdopodobniej atmosfera tego pomieszczenia zbyt mocno wpłynęła na moją wyobraźnię, co za skutkowało dziwnymi omamami.
Ogarnęłam spojrzeniem jeszcze raz wielką salę. Czas było się stąd wynosić. Odwróciłam się raptownie i skierowałam pośpieszne kroki,w kierunku wrót znajdujących się na końcu komnaty. Kiedy zbliżyłam się do nich na odległość kilku metrów, te niespodziewanie uchyliły się, wydając przy tym przeraźliwy zgrzyt. Zamarłam, przerażona, czekając na dalszy bieg wydarzeń.Jednak, wbrew moim oczekiwaniom, wyglądało na to, że nikt nie miał zamiaru wkroczyć do pomieszczenia. Bynajmniej wcale mnie to nie uspokoiło, lecz nie mogłam pozostać tutaj na wieczność. Z duszą na ramieniu przeszłam przez ciężkie odrzwia.
Rozszerzyłam, zdumiona, oczy. Zdecydowanie nie tego spodziewałam się ujrzeć. Przede mną rozpościerał się prosty korytarz, wykuty z najczystszego marmuru. Ściany były idealnie gładkie ozdobione przez ornamentowe wzory, wykute na wzór egzotycznych roślin, w które wplątane były dzikie zwierzęta oraz przeróżne geometryczne kształty. Co jakiś czas przejście zostało udekorowane rzymską kolumną, bądź niszą, w której znajdował się posąg,najprawdopodobniej pomniejszego bóstwa. Te misterne zdobienia, spokojnie można było porównać do największych dzieł krasnoludzkich, jednak wątpiłam, żeby naprawdę były przez nie wykonane. Od każdego milimetra tej budowli czuć było mroczną dzikość, w każdym rysie czy kształcie czaiła się czerń, dopełniana przez szydzące z obserwatora, wijące się żyłki minerału. 
A jednak, to nie to tak mnie zszokowało. Chociaż przyznaję, że pogłębiało ogólne wrażenie. Korytarz rozświetlony był jasnym, białym światłem, wydobywającym się bez pośrednio… ze ścian. A przynajmniej tak mi się wydawało. Nie umiałam tego inaczej wytłumaczyć. Nigdzie nie mogłam dostrzec, żadnego źródła tego nietypowego oświetlenia.
W momencie, w którym chciałam postąpić krok na przód, odkryłam, że nie jestem wstanie. Łapy kurczowo trzymały się podłoża, nie mając ani krzty ochoty, zmienić swego położenia. Jakbym wrosła w ziemię. Zamiast w końcu się uspokoić, byłam jeszcze bardziej zestresowana. To nie było dobre światło. Mamiło, oszukiwało, skrywając prawdziwe oblicze tego miejsca.Rozumiałam to całym swoim jestestwem. Jednak nie miałam wyjścia. Musiałam podążać dalej. Wydostać się z tego piekła. A jedyna droga prowadząca ku wyjścia widniała właśnie przede mną.
————————-

[ Zastanawiam się nad, czy nie odejść z HOLS. Ta, między innymi, z powodu tego, co się zdarzyło w sylwestra. ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz