piątek, 11 lipca 2014

Zadanie – „Pierścień Czarnego Feniksa” VI (Aldieb)

Teraz.
          Uda mi się.
          Biegłam tak szybko, że moje łapy ledwie dotykały podłoża. Mknęłam, muskając kamienną posadzkę jedynie opuszkami łap. Wszystko się wokół mnie zamazywało. Tworzyło nieokreśloną plamę, skupiającą się bezpośrednio przede mną. Wiatr, spowodowany pędem, czesał palcami moje futro. Gładził policzki i wyciskał łzy z oczu. A ja biegłam, ze wszystkich sił, jakie jeszcze drzemały w moim ciele. I jeszcze szybciej. Niczym uskrzydlona, niepokonana…
          A wszystko za sprawą nagłego podmuchu świeżego powietrza. To mogło oznaczać wolność. W końcu mogłam wydostać się z tego labiryntu. Każdy krok przybliżał mnie do wyjścia. Wystarczyło jeszcze tylko chwilę wytrzymać. Jeszcze tylko moment…
          Przy kolejnym długim susie moim ciałem nagle coś szarpnęło. Z niesamowitą siłą zostałam posłana na przeciwległą ścianę. Z głuchym odgłosem uderzyłam o twardy kamień i osunęłam się na ziemię z cichym jękiem. Potrząsnęłam głową, pozbywając się sprzed oczu czarnych plamek. Jeszcze przez chwilę cały świat wirował wokół mnie, aż w końcu podłoga przestała uciekać mi spod łap i mogłam podnieść się na równe łapy.
          Drżąc na całym ciele, rozejrzałam się dokoła, szukając wzrokiem jakiegokolwiek zagrożenia. Przeczesałam wzrokiem wszystkie ściany oraz obydwie strony długiego korytarza, jednakże nic nie dostrzegłam. A przecież napastnik nie miał gdzie się ukryć. Z uczuciem narastając paniki, chciałam już ruszać dalej, kiedy nagle coś przyszpiliło mnie do ziemi. Drwiący, sykliwy szept.
          – Na górze, psinko.
          Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, smoliście czarna smuga mgły spłynęła z sufitu, formując się na moich oczach. Sekundę później znów leżałam na ziemi, przygnieciona potężnym ciosem, a po korytarzu poniósł się złośliwy rechot napastnika.
          Z trudem podźwignęłam się do pozycji stojącej i łypnęłam spode łba na wrogą istotę. Tym razem nie uciekła po ataku. Wręcz przeciwnie. Moim oczom ukazała się sylwetka wilkopodobnego stworzenia. Miało około dwóch metrów w kłębie. Jego sierść była czarna jak smoła, z wyjątkiem białego iksa znajdującego się centralnie na pysku i przechodzącego przez dwoje płomiennych oczu. Płynnymi, kocimi ruchami przeszedł kilka kroków po niewidzialnym zarysie okręgu, wlepiając we mnie płonące ślepia. Jego czarny ogon snuł się za nim, pozostawiając po sobie ciemne opary dymu. Warknął przeciągle, ukazując przy tym rząd białych ostrych kłów. Przy każdym kroku stukał cicho wielkimi szponami o kamienną posadzkę.
          Sapnęłam, nagle dostrzegając na jego szyi rzemyk zakończony czarnym, połyskującym piórkiem, na którym wyraźnie rysował się pierścień w jaskrawo-rudym odcieniu. To było to czego szukałam, to po co tu przyszłam.
          I znów rozległ się ten rechotliwy śmiech. Zesztywniałam, odruchowo napinając mięśnie i jeżąc sierść na karku. Czy miałam jakiekolwiek szanse z tym stworzeniem? A jeśli nie czy dam radę uciec? Szanse były zapewne marne zarówno na jedno jak i na drugie. Ale nie mogłam się w tej chwili poddać. Cała moja wyprawa mogła zależeć od tej właśnie chwili.
          Zaczęliśmy krążyć po niewielkim okręgu jaki wyznaczała średnica tunelu. W oczach bestii wyraźnie widać było politowanie, podczas gdy ja starałam się złapać na czasie. Gorączkowo obmyślałam strategię, szukając wszystkich swoich atutów, które mogłabym wykorzystać w walce, lecz w porównaniu z takim przeciwnikiem nie znalazło się ich zbyt wiele. Ale nieważne.
          Zamiotłam po ziemi długim, puszystym ogonem, wzniecając w powietrze tumany zaległego kurzu, podsycając jeszcze dodatkowo obłok powietrzem, tak by choć na ułamek sekundy zaskoczył przeciwnika. Niemal w tym samym momencie, skrywana przez chmurę pyłu, zanurkowałam pomiędzy potężnymi łapami demona. Zawirowałam pomiędzy kończynami, wypryskując spod klatki piersiowej i kłapiąc zębami tuż przy jej szyi.
          W jednym momencie znalazł się kilka metrów dalej, mrużąc ślepia, najwyraźniej zaintrygowany tym nagłym atakiem. Jednakże moim celem wcale nie było, tak jak się spodziewał, zranienie go, a zerwanie talizmanu. Chybiłam.
          Zerwałam się, z miejsca, ponownie skacząc w jego stronę, jednakże, monstrum nawet nie drgnęło. W ostatniej sekundzie orientując się co się co się stanie, z przerażeniem próbowałam jeszcze wyhamować, jednakże na próżno. Wbiegłam na niego z całym swoim impetem i próbując jakoś uratować sytuację, zaplątałam się o długie kończyny bestii i wyrżnęłam się na kamienną posadzkę, wydobywając z siebie cichy pisk.
          Ciężko dysząc, oderwałam się od podłogi i zrozpaczona skierowałam spojrzenie ku czarnej jak smoła istocie. Rozwarł pysk, w dzikim, zadowolonym uśmiechu. Jego oczy błyszczały najprawdziwszym podnieceniem. Skoczył.
          Nie byłam pewna co najpierw poczułam, trzask łamanych żeber, czy  może raczej rozlewającą się po całym ciele falę bólu? Może jednak naszły jednocześnie – a zaraz po nich korytarz wypełnił bolesny skowyt.
          Biorąc płytki urywane oddechy z trudem podźwignęłam się z powrotem, patrząc jak demon cierpliwie obserwuje moje zmagania, przechylając nieznacznie łeb, niczym zaciekawiony szczeniak. Zacisnęłam z całej siły zęby, starając się zapomnieć o bólu. Ale nie dało się, kłucie rozchodziło się po całym ciele, przez cały czas, bez przerwy.
          Nadszedł. Zatrzasnął olbrzymie kły na mojej lewej łapie, bez najmniejszego trudu łamiąc kość w kilku miejscach. W pierwszym moim odruchu szarpnęłam się, jednakże to tylko spotęgowało paraliżujący ból. Ale nie, nie mogłam tak po prostu zostać pokonana. Musiałam się bronić. Jakkolwiek.
          Zebrawszy w sobie wszystkie pozostałe mi siły, ostatnim wysiłkiem doskoczyłam do pyska monstrum, zaciskając na nim swoje małe, lecz niezwykle ostre kiełki. Zaskoczony demon pisnął jak jakiś niedoświadczony młodziak i wyszarpnął się z mojego uścisku, tryskając mi w oczy atramentową posoką.
          Podniosłam łapę do oka, chcąc wytrzeć piekącą ciecz z twarzy, jednakże moje zabiegi jedynie pogorszyły całą sprawę, gdyż jedynie wtarłam głębiej lepką substancję. Obraz zaczął mi się zamazywać, czułam, że tracę zmysły. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, nie  byłam już dłużej wstanie walczyć. Upadłam.
***
          Każdy oddech oznaczał ból przeszywający mnie na wskroś, jakby miliony igiełek wbijało się w moje ciało. Wyglądało na to, że miałam połamane żebra. Nie mogłam oddychać, z każdą chwilą mój oddech stawał się krótszy, coraz bardziej urywany. Zaczynało brakować mi tlenu.
          Rozmazana plama, którą miałam przed oczyma, zaczęła pokrywać się rozbieganymi, czarnymi mrówkami.
          Zaraz? Mrówki? Ale skąd…?
          Ostatnim co zarejestrowałam, nim mój umysł zalazła wzburzona fala ciemności, był odległy, świszczący chichot…
Aldieb (13:53)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz