29 lutego 2012
Siedział. Samotnie. Wokół tylko ciemność. Ślepe spojrzenie utkwił w zamarzniętym jeziorze, na południowym skraju polany. Patrząc tak, mizerniał z minuty na minutę.. z godziny na godzinę. W jego głowie roiło się tysiące wspomnień.. Jak to było kiedy był mały.. Kiedy jego ojciec był przy nim i dbał o niego. Kiedy odszedł . Kiedy jego siostra poległa w walce ze złym wujem. Kiedy stracił sens życia, a potem ponownie go odnalazł, by po chwili znów stracić.. Czy jeszcze będzie mu dane szczęście? Widział swe szczenięta, wesoło biegające po polanie.. i ten uśmiech.. Ile by dał by choć jeszcze raz go zobaczyć.. By dotknąć.. poczuć oddech.. Ale to co dobre rozpłynęło się w powietrzu niczym wizja wody na pustyni. Nagle poczuł czyjąś obecność za sobą, po chwili ten ktoś otarł się o niego bokiem i tak po prostu usiadł obok. Wilczur spojrzał na wilczycę i trącił ją nosem w policzek. Jakby chciał zatopić w jej futrze wszystkie swoje problemy.
- Mamo – szepnął – ja już nie potrafię.. Duszę się..
- Nie rób głupstw – przytuliła go mocno, i jak to matka nieco uspokajająco.
( zmiana osoby)
Wiedziałem że ona jedna mnie rozumie. Wiem przez co przeszła, chcąc zawsze dla mnie jak najlepiej. Kiwnąłem lekko łbem po czym wstałem i ruszyłem w stronę grot.
Popatrzyłem na blado niebieski księżyc usłany wokół dywanem migocących gwiazd. Zatrzymałem się u wyjścia i wlepiłem spojrzenie w ziemię. Wtem w moje myśli wplątał się senny obraz. Spojrzałem po za siebie i przeskoczyłem sporą zaspę. Kiedy znalazłem się po drugiej stronie pobiegłem przed siebie. Minęła cała noc. O świcie padłem, ze zmęczenia. Łapy odmawiały posłuszeństwa. Nie miałem już czucia, wszystkie kończyny mi zamarzły, łącznie z ogonem. Wokół panował siarczysty mróz. Czułem jak powoli tracę kontakt z rzeczywistością. Moje myśli scaliły się w jeden obraz. W jeden rozmazany obraz…. Zahuczało mi w głowie i chyba straciłem przytomność.. Nie mnie wiedzieć jak długo tam leżałem. Kiedy otwarłem zaś oczy było ciemno. Jednak moje łapy poczuły twarde, skaliste podłoże i z pewnością nie był to śnieg. Wstałem lekko się chwiejąc na boki. Tamten bieg kompletnie pozbawił mnie jakich kolwiek sił. Około 3 metrów przedemną w ciemnościach dostrzegłem pare krwisto czerwonych ślepi.
- Dragon – poznałem go niemal natychmiast i warknąłem, ostatkami sił.
- Spokojnie młody.. jesteś zbyt wyczerpany.. by mi sie stawiać.. po za tym o jakim Dragonie mówisz?.
- Nie będę spokojny! Zabiłeś mi siostrę! – wysyczałem przez zaciśnięte kły.
- Nie zabiłem nikogo.. – mruknął ze zwdziwieniem – Jestem Luck
Czarny jak smoła wilczur pokazał się w słabym świetle księżyca.
- Wybacz mi… – skuliłem się ponownie ale po chwili postanowiłem się również przywitać. – Rain.. mów mi po prostu Rain.
- Musiałeś nieźle zabalować.. – uśmiechnął się szeroko tamten i podsunął mi świerzy kawał mięsa.
Bez wachania zjadłem ofiarowany posiłem po czym z wdzięcznością popatrzałem na niego i spytałem:
- Dlaczego mnie uratowałeś?
Nie odpowiedział. Jedynie utkwił swe ciemno czerwone spojrzenie gdzieś poza mnie.
Zrezygnowałem z ponawiania pytań.. i wtem znów jak ten Armageddon przyszła mi na myśl Ona. On widząc moje zamyślenie, rzucił we mnie jakimś zeschłym patykiem co od razu rozwiało moje myśli.
- „Są sprawy których czas nie poskleja, niektóre rany są zbyt głębokie i nie chcą się zabliźnić”.
Spojrzałem na niego z jeszcze większym zdziwieniem. Słowa które usłyszałem były trudne ale jednocześnie łatwe do zrozumienia.
-„Nikt prawie nie wie, dokąd go zaprowadzi droga, póki nie stanie u celu” - kontynuował tamten wpatrując mi się uważnie.
- To prawda – mruknąłem w końcu z ciężkim bólem.
I może teraz to kogoś zdziwi.. może nie.. ale na tym kończy się ta ballada.. Bo kogo interesuje co nasz bohater powiedział dalej.. i w jakich okolicznościach powrócił do domu.. Kogo? Realnie spojrzawszy na sprawe to nikomu nawet nie będzie się chciało tego czytać.. bo po co.. A po to że jesteśmy stadem i powinniśmy się wzajemnie wspierać.. Nie wymagam wiele.. Chce tylko byście wiedzieli jaka beznadzieja we mnie zapanowała..
Tyle…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz