Szedłem przez las, siarczysty deszcz moczył moje futro i sprawiał że robiło się cięższe. Moje uszy wciąż postawione na sztorc wsłuchiwały się w szum. Zatrzymałem się nagle i spojrzałem przed siebie gdzie rozciągała się jaskinia. Stałem przez chwile.. nie potrafiłem tam wejść. Skarciłem sam siebie po czym obeszłem grotę dookoła. Wskoczyłem po paru skałach na jej dach by zajrzeć niepostrzeżenie do środka. Wsadziłem nos w maleńką dziurkę i ujrzałem dwie wilczyce rozmawiające, nie wiedzące mnie. Obok nich wesoło bawiło się pięcioro szczeniąt. Skupiłem uwagę na jednym z nich. Coś było nie tak.. czegoś brakowało.. jakby jednego elementu układanki. Westchnąłem cicho i usiadłem patrząc tym razem na niebo. „Dlaczego? Nie rozumiem ‘’ – pomyślałem. Nic nie mogłem zrozumieć..
- Skiper.. – mruknąłem cicho jakby do siebie po czym zeskoczyłem i oddaliłem się szybkim biegiem od jaskini. Zniknąłem z HOLS na kilka dni.. Ślad o mnie zaginął.. słuch również.. Mianowicie udałem się w strony z których pochodziłem.. Po długim i wyczerpującym biegu dotarłem na miejsce. Przebrnąłem niepostrzeżenie przez wielką zieloną bramę, po czym wślizgnąłem się w wąską norę ukrytą w zaroślach. Tam czołgając się przez długi ziemny tunel doszłem wreszcie do celu. Miejsca było wystarczająco, wyprostowałem się więc i wsłuchałem w cichą melodię dookoła. Nagle z głębi nory wyszedł mi na spotkanie właściciel. Był to dość spory czarny basior, stary bardzo, wychudzony i zniekształcony, kulał na jedną łapę. Również siadł i mruknął:
- Miałeś przychodzić w wyjątkowych sytuacjach..
- To jest wyjątkowa sytuacja – odpowiedziałem po czym zlustrowałem go wzrokiem – Mam syna – zacząłem powoli acz niepewnie
- Syna? – zakrztusił się tamten.. – Ale to nie możliwe… – Na chwile obydwoje zamilkliśmy wzajemnie się sobie przypatrując – Może to nie twoje dziecko?
- Nie sądzę.. W tej kwestii akurat nie mam się co zastanawiać – odpowiedziałem nieco pewniej lecz moje ciało wciąż drżało.
Zamyślił się na chwile po czym wstał i zniknął w ciemnościach. Wtedy ja znów odezwałem się.
- Ale cuda przecież się zdarzają.. prawda?
-Wierzysz w to? – w odpowiedzi usłyszałem tylko cichy pomruk. – Tak naprawdę nic nie dzieje się bez powodu.. a z tobą na pewno nie jest dobrze.. sam pamiętasz tamten dzień..
- a może to było jedno wielkie kłamstwo? Jakiś głupi żart?
- Głupi żart? Chyba sobie żartujesz – wychrypiał – Keros(czyt. Kiros) nigdy nie kłamał.. Chodź tu.. musze to zbadać.
Poszedłem w stronę jego głosu i wtem zemdlałem.. nie pamiętam co się działo dalej..
* * *
Ocknąłem się w zupełnie innym miejscu, na wolnej przestrzeni. Szybko zrozumiałem że Jack przeniósł mnie do świątyni mgieł, siedliska Kerosa. Przedemną stał olbrzymi tygrys tworzący nade mną świetliście zielonkawą kulę. Postanowiłem ze najlepiej będzie się nie ruszać. Czułem się dziwnie.. miałem mdłości a jednocześnie zatęskniłem za domem.
- To jest niemożliwe..
- Musi być jakieś wytłumaczenie – rzekł spokojnie Keros – Musisz go tu przyprowadzić..ale tak by matka o tym nie wiedziała.. Nie wiem jak to zrobisz.. – Tygrys sporzał na mnie poważnie.
-Kogo? – spytałem.
- Twego syna..
- Skipera? Ale on tu niczemu nie zawinił! – krzyknąłem
- Nic mu nie zrobimy.. to cud.. prawdziwy cud że jest.. ale ja chciałbym zbadać jego energię.. i dowiedzieć się w jaki sposób złamałeś klątwe…
- Cóż.. dobrze - szepnąłem nieco ciszej.. Po czym zostałem puszczony wolno.. Wróciłem do HOLS, wciąż nie czułem się najlepiej ale musiałem udawać że wszystko jest w porządku.. co było dla mnie najgorszym z możliwych rozwiązań.. Nie miałem wyboru..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz