wtorek, 29 lipca 2014

Wiosna (Punkie Noa)

08 kwietnia 2010

Obudziło mnie wczesne słońce które zaglądało do naszej jaskini by obudzić i ogrzać świat. Leżałam chwile wygrzewając się w jego promieniach z lubością przymrużając ślepia. Moim uszom dały się słyszeć pomruki jakie zwykle towarzyszą rozkosznemu wstawaniu z pięknego snu. Powoli wstałam, próbując pobudzić swoje jeszcze zaspane mięśnie. 
Wybiegłam z jaskini tuż przed zgiełkiem mieszkańców HOLS’u. Wszyscy witali się z uśmiechami. Tak, powitałam ich z daleka, oglądając się na towarzyszy. Ruszyłam do lasu by powitać już rozbudzoną wiosnę. Truchtałam patrząc na wyłażące zielone listki, ledwo zbudzone ze snu zimowego motylki. Uśmiechałam się w duchu. Odnalazłam spokój, dziwne nigdy taka nie byłam. Wbiegłam w las, wiedząc że dąże do określonego celu. Mijałam znajome mi głazy, krzaki i kamienie. Powoli słyszał ciche szemry i szepty, ćwierkanie zakochanych skrzydlatych zwierząt. Stęskniłam się za tym dźwiękiem, mimo tego jak kochałam zimę. 
Wbiegłam na spory głaz, spoglądając na strumyczek. Zawyłam, niczym do księżyca. Rytualne powitanie wiosny! Wskoczyłam do płytkiej wody, która ledwie przykryła mi łapy. Napiłam się mroźnego źródlanego daru. Przyjrzałam się śpiewającym ptaszkom. Świat stał się kolorowy, po tych wielu bolesnych dniach. Wróciłam myślami do stada, położyłam się na już ciepłym od słońca kamieniu. Słońce miło łaskotało moje teraz wilcze ciało. 
Moje stado. Czy naprawdę zagubionych dusz? Wyłożyłam się w świetle gorącego cudu jakim było dla mnie słońce. Tak, to stado wiele mnie nauczyło, wiele pokazało i dało od siebie. Wspomniałam Jenny, która musiała wyruszyć w drogę, ale obiecała, że wróci. Uśmiechnęłam się do myśli. Tak, Jenny pokazała mi kim jestem, jak i tyle osoób z tego stada. Zrozumiałam co znaczy oddanie. Śpiewy ptaków wypełniały jeszcze niewielką pustkę w mojej duszy i sercu. Ale jeszcze miejsca zostało. I jakby chmury zakryły słońce, a wraz z nimi nawiedziły mnie zmutne myśli. KIKA i wiele innych którzy odeszli ze stada. W poszukiwaniu czego… Zapomniałam, czego szukałam ja. Najwyraźniej znalazłam to tu. I ponownie rozpłynęłam się w szczęściu. Niewiarygodne uczucie być między nimi, tymi zwierzętami, tak niezwykłymi. 
Coś zatrzepotało się obok ucha mego, przysiadło na łopatce. I siedziało. Podniosłam łeb, by spojrzeć co zakłóca ten błogostan. Małe skrzydlate cuś, co wyglądało niczym piękna kobieta, odziana w małe listki, a we włosach gałązka. Otworzyłam oczy ze zdumienia. Małe stworzonko przekrzywiło główkę i zamrugało. Uśmiechnęło się.
Dopiero po chwili zrozumiałam kto mnie nawiedził Duszek lasu, coś co przynosi szczęście. Powoli wstała do pozycji siedzącej. Duszek zsunął się po moim grzbiecie i opadł na ogon. Zatrzepotał świeżymi, zielonkawymi skrzydełkami i odleciał na mech. Podeszłam do niej, i pomyślałam o tym jak dobrze mi w stadzie, i że chciałabym aby tak pozostało. Małą dziewczynka kiwnęła równie małą główką, uśmiechnęłą sie promiennie, powoli wzlatywałą, a za nią rosło kilka gałązek, na których rozwijały się kwiaty. Niewyobrażalnie piękny widok, patrzeć jak duszek lasu tworzy marzenia. 
Zielony mały krzaczek rozwinął kwiaty, a duszek odleciał. Mieniące się wszystkimi kolorami kwiaty lśniły na krzewie. Pospiesznie zerwałam kilka gałązek z kwiatami i pobiegłam do stada. Zanieść nowinę, że zioło szczęścia wyrosło w lesie. Kwiat, o którym opowiadała mi moja babka, póki jeszcze żyła… A długo żyła…
___
Chciałabym podziękować tym, którzy naprawdę należą do tego stada, tym którzy się udzielają! 
*uśmiechnęła się i odbiegła*
Noa (19:35)

W swoim żywiole. (Punkie Noa)

26 grudnia 2010

 Do mojej groty wpadły pierwsze promienie wschodzącego księżyca, upewniłam się czy młode śpią. Każde delikatnie liznęłam po czubku łebków. Podniosłam się powoli, by nie zbudzić ich z czujnego snu. Wyszłam z groty na mroźne powietrze. Las wydawał się bardziej ponury, bardziej ponury niż jakiegokolwiek dnia tej zimy. Niedawno obchodziliśmy wigilię na stadzie, pomyślałam. Ruszyłam w głąb czerni, przez myśl przesuwały się przeróżne obrazy. Wspomnienia, myśli, cenniejsze myśli. Czerń otacza mnie z każdej strony, przechodzę nie widziana obok polany gdzie czuwają jeszcze ostatnie osoby. Przez myśl przemknął mi pomysł ustawienia czujek, zbliżałam się do granicy naszych terenów. Nikt nie stoi na straży. 
 Stanęłam na prawie widocznej linii. Przysiadłam, co się stanie gdy minę to miejsce, co stanie się ze mną gdy przekroczę szeregi… Na śniegu narysowałam wzór koła. Pazurem nakreśliłam jeszcze kilka innych prostych linii, tak jak ludzie robią to na dziwnych płatach, może kory? Machnęłam łapą wyżej, a znaki uniosły się zamieniając w sople lodu, wyglądały na bardziej rozmazane, a dokładniej rozpłynięte. Upuściłam je. Ostatnio w mojej i tak nie raz ciemnej duszy plątało się coś na kształt smutku, czy obawy. Wstałam ociężale i poszłam wzdłóż linii tak mocno odbijającej się od lekkiego księżycowego światła, że zapewne widać by ją było z daleka. 
 Wiatr ruszył z miejsca unosząc za sobą suche i zimne płatki śniegu, pociągnął je w mroźny taniec. Coś ciągnęło mnie za serce, jak kiedyś, coś chciało we mnie krzyczeć, a może jak mawia pradawna natura wyć do księżyca. Lecz co zgubiłam? Stanęłam, a wiatr tańczył obok mnie ze śnieżynkami, a może to ja sprawiałam, ze ona unoszą się. Przestałam skupiać się na zimie i pobiegłam dalej, momentami przekraczając srebrzystą linię. Dotarłam w dziwny róg, wsysający kawałek, najbardziej wysunięty punkt naszych terenów, pomyślałam. Wybiegam, przeskakuję linię, gnam, w myślach goniąc wiatr, biegnę ile sił w łapach, wyskakuję w powietrze, pod własnym ciałem wytwarzam wysokie lodowe kolumny, skaczę, z jednej na druga. Musi wyglądać bardzo widowiskowo. Lód skrzący się w płomieniach księżyca, moja śnieżnobiała sierść, biegnę, spadam z kolumn, biegnę dalej, zataczam kręgi w około terenów. Gdy słyszę trzaski, niczym płonący las, jednak w zimie byłoby to niemożliwe. Ostrożnie podchodzę do źródła ciepła i światła, ludzkie obozowisko. Przyglądam się im. Strzelby… 
 Dopiero w tej chwili zdaję sobie sprawę jak daleko jestem od terenów naszego stada. Biegiem, prosto przed siebie ruszam ku rodzinie, dopiero po dłuższym biegu docieram do srebrnej nici nazwanej granicą. Księżyc już zachodzi. Siadam na nici. Swoją mocą formuję kilka śnieżnych kul które wysyłam prosto w księżyc, jednak coś je zatrzymuje, a one opadają na ziemię stapiając się z innym śniegiem. Słyszę szmer, gwałtownie odwracam łeb, a moim oczom ukazuje się Shao. 
-Co tu robisz skarbie – pytam podnosząc się, jednak on pierwszy podbiega do mnie – mówiłam, żebyś nie wychodził sam o tej porze…
 Przekręcił tylko łepek.
-Często wychodzę za Tobą do lasu, wieczorami, patrzę jak układasz i formujesz śnieg…
-To Ty zatrzymałeś śnieżki? – zdziwiona otworzyłam szerzej ślepia
 Nie odpowiedział, za to płatki śniegu wzbiły się do góry i zaczęły tańczyć na wietrze…
Takie sobie opowiadanko, bo miałam ochotę dla was napisać. I z góry przepraszam za wszelkie błędy ortograficzne, po pierwsze mam anglojęzyczny program, a po drugie sami wiecie jak tam z moimi błędami ;)
~Noa
Noa (20:03)

Ulotność (Rain)

07 kwietnia 2010

Stworzone przez stwórcę zjawisko przyrodnicze, dzikie i nieokiełznane. Zjawia się tylko tam gdzie
go nie chcą. Wiatr. Cichy, niemal bezszelestny, przemierza cały świat, zatacza lądy, życia kres.
Niekiedy jednak dziki, porywczy, bezwzględny. Potrafi pozbawić dachu nad głową. To właśnie on sprawił że ciemny wilk tego dnia stał się tak szczęśliwy jak za czasów dzieciństwa.
Przemierzając naszą skromną planetę niczym wielki pociąg dla wszelakich pyłków i nasion.
Z dalekiej tak bardzo Północy przyciągnął do nas tak maleńkie stworzenie, jak niepozornie małe nasionkoWyglądem przypominające ziarnko piasku, część naszej wielkiej ziemi. Ziarnko to wylądowało na terenach pewnego stada, po którym przemieszczało się wiele dusz. Dusz zagubionych. Terenach HOLS.
Może właśnie tutaj chciało odpocząć? Zamieszkać? Nikt tego nie wie i się nie dowie.
Może było mu za zimno w jego zimowym królestwie.
Ale i tutaj jest mu dobrze. Zatrzymał się na dłużej. Z nasionka wylęgła się maleńkaroślinka.
Rosła Rosła bardzo długo. Aż pewnego dnia, przechadzając się po lesie znalazł ją ciemny wilk. Wziął do pyska zamoczył w wodzie i opłukał. Tak to właśnie Akallara. Stalowo zielona roślina o błękitnych pędach.
Roślina która wybawi nawet z najgorszej choroby i postawi każdego na równe łapy.
Ponieważ wilk ten od młodych czasów był pustelnikiem, wiedział co powinien z tym zrobić. Zabezpieczył miejsce w którym rósł skarb natury i pobiegł do swej tajemnej jaskini,
która to znajdowała się na skraju terenów stada. Ułożył błękitny pęd wzdłuż ściany skał w lekkim zagłębieniu z wodą, tuż obok wielu innych korzeni które zbierał. Teraz był spokojny. Nie bał się że znów może kogoś stracić. Usiadł u wylotu swej jaskini i napawał się
świeżym powietrzem. Zbliżał się zmierzch. W jego pamięci wciąż tkwiły bolesne wspomnienia. Przypomniał sobie o swoim rodzeństwu.
Pamiętał dokładnie tę chwilę kiedy na polanę wkroczył jego śnieżno biały brat i oznajmił że ich siostra nie żyje.
Kiedy brat i jego druga siostra przeżywali miłosne rozterki. Wiedział że nie jest sam. Przeczuwał w podświadomości że Snow i Nana
jeszcze żyją. Że wrócą. Że będą. Tylko tego chciał. Chciał zapomnieć o tym co było, chciał jeszcze choć raz pogadać z Ojcem, pośmiać się z bratem i spędzić trochę czasu z siostrą.
Teraz? Teraz została mu tylko matka. Tylko ona wiedziaaą jaki jest naprawdę. Co czuje. Kiedy ma humor, a kiedy jest mu źle.
W tym momencie nabrał siły do walki. Obiecał sobie że nie zostawi nigdy matki. Będzie zawsze z nią. Będzie ją wspierał.
Nie zobojętnieje. Nie odejdzie. Będzie dumny z tego że właśnie ona jest jego matką. Że dzięki niej teraz tu stoi.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
koniec ^^
CDN.
ten wilk to Rain, zapewne wszyscy o tym wiedzą Oo’
Wiem że nie mam talentu do pisania ale coś mnie natchnęło do napisania :3
Po za tym chce ogłosić że ja staram się tu codziennie być ^^ żeby nie było że was zaniedbuję.
*rozejrzał się w wzrokowym poszukiwaniu paru osób  i odszedł lekkim krokiem*

PS: Słowa kluczowe zostały zaznaczone tą czcionką. Aby podkreślić ich wartość w opowiadaniu. Z tego zalążka słów powstało moje pierwsze ważniejsze opowiadanie.

Rain (16:12)

Zgoda buduje, niezgoda rujnuje… (Shitan)

23 stycznia 2011

     Noc. Całkowita cisza. Jedyne co można usłyszeć to czyjeś ciężkie kroki. Oddech, jakby starego,zmęczonego, dużego zwierzęcia.
Czarny jak smoła ogier maszeruje wzdłuż znajomej sobie ścieżki. Jego wielkie smoliste skrzydła w bezładzie wleką się u jego boków.
Jego majestatyczna sylwetka i ciężki oddech dają efekt jakby to zwierze było jakąś mroczną i złą wywłoką, która poszukuje ofiar.
Ofiar, do swych mrocznych występków. Ale ten koń do nich nie należy. Shitan. Kiedyś był kimś takim, ale jego przeszłość wciąż go dręczy, prześladuje.
Nigdzie nie czuje się bezpiecznie, jedynie u boku jednej jedynej klaczy. Gdzie by nie poszedł czuje truchło swej historii.
Swoją przeszłość do której nie chce wracać. Uciekł od niej już dawno. Choć pewnie już dawno odszedłby ze stada w którym już bardzo długo koczuje, gdyby nie
pewna piękność. Ona, jedyna cienka nitka która kazała mu niegdyś tutaj pozostać. W HOLS. Dokąd zmierza tym razem? nie wiadomo.
Może to tylko krótka przechadzka, a może chęć sprawdzenia czegoś? A może po prostu szara codzienność.
Wmaszerował na jakąś polanę. Zatrzymał się i nastawił uszu jak by wiedział że nie jestsam.
Z zarośli wyszedł wielki ogier, za nim następny i następny. Było ich dokładnie 7. Okrążyły go, głośno prychając.
Nagle podszedł do nich jeszcze większy Kary ogier, kopyta jakby umoczone krwią, uderzały ostrożnie o ziemię.
Z jego grzbietu z wisiały jakby stare materiały, cały był okalany zbroją, a na grzbiecie miał siodło.
Inne ogiery wyglądały podobnie tylko nie miały na sobie ciężkiej zbroi.
Shitan podniósł łeb wysoko i spojrzał w oczy przybyszowi, nie zwracając najmniejszej uwagi na pozostałe konie.
- Shitan, brachu jak dobrze cię widzieć – wywarczał potwór.
- Rademenes.. – wysapał ciężko – Chciałeś się spotkać.. więc lepiej wejdź w temat.. nie mam zbyt wiele czasu.
- Czas – zadrwił z niego -  Zmieniłeś się Shitanie – Okrążył go dookoła.
Każdy jego krok dawał okropny zgrzyt jego ciężkiej zbroi. Zatrzymał się przed pegazem i Zarżał.
- Nasz pan chce skrzydlatego czarnego Ogiera, aby 9 Jeździec mógł wyruszyć w podróż.
- Na mnie nie liczcie – parsknął – To już zamknięty rozdział.. Nie wrócę do was..
- Shit – warknął – porzuć te głupawe życie i wstąp ponownie w nasze szeregi. King Dark wybacza Ci dawną zdradę. Kazał nam cię do niego przyprowadzić.
- Nie interesuje mnie to.. tu jest mi lepiej  – odwrócił wzrok.
- Mam zdradzić naszego pana dla głupawej przyjaźni z tobą? Nigdy – wysyczał z nienawiścią
- Rób co chcesz.. ja tam nie pójdę… nie zostawię mojej rodziny z byle powodu.
- Byle powodu? Chyba sobie żartujesz..
- Niestety Rademenesie.. Musiałbyś mnie zabić by mnie tam zanieść..
- Tego też nie mogę uczynić.. Pan będzie wściekły.. Shitan.. jeździec nie ma konia.. w Całej naszej krainie nie ma drugiego ogiera o twoich cechach
- Widocznie źle szukacie..
- Shit! Nie drwij z naszej potęgi!
- Spokojnie. – odwrócił się i zaczął odchodzić w przeciwną stronę HOLS.
- A ty dokąd? – Koń stanął dęba i pchnął ogiera w zarośla. – Odpowiadaj!
- Rademesie.. – jęknął upadając, nie miał siły by walczyć.
- Słabeusz.. a kiedyś byłeś silniejszy ode mnie – zaśmiał się złośliwie.
- Może dlatego że wtedy nie byłem sobą?
- Nie? A co powiesz o Satannie? albo o Tenbresie? – przeszył wzrokiem lezącegoogiera.
Na dźwięk wymienionych imion Shitan otworzył pysk i zamknął ślepia.. Tamten zaś kontynuował.
- Satanna i Tenbres – powtórzył patrząc na cierpienie ogiera – Twoi rodzice.. urodziłeś się tam.. i tam jest twoje miejsce Shitanie.
Westchnął tylko i powoli wstał.
- Jak śmiesz.. twoi rodzice byli tacy jak ja teraz.. to ty wracaj do domu! – Zarżał donośnie i machnął prężnym łbem.
Rademenes otworzył szeroko oczy, gdyż nie spodziewał się takiego zagrania.
- Nie mogę – szepnął niemal niezrozumiale.
- Widzisz? teraz spróbuj zrozumieć mnie.. Moi rodzice to przeszłość.. teraz mam własną rodzinę..
- Nie znam tego uczucia.. i nie chcę znać.. ale czym dłużej z tobą rozmawiam tym bardziej mięknie mi serce… Źle na mnie wpływasz.
Kąciki pyska ogiera uniosły się delikatnie i niemal niezauważalnie ku górze.
Rademenes prychnął z niezadowoleniem i nakazał ogierom odejść, sam jednak przed odejściem spojrzał na Shitana.
- Powiem królowi że nie wyraziłeś zgody.. ale jak on Cię dopadnie.. na mnie już nie licz – parsknął i ruszył kłusem, przy akompaniamencie trzeszczącej zbroi.
- Dziękuję.. – szepną Pegaz i wolnym krokiem postanowił powrócić do swojego domu. Do swojej nowej rodziny. Do niej, do przyjaciół, do swej małej pociechy.
Na karku miał zaledwie lekkie draśnięcie, ale uznał to za pamiątkę po dawnym mrocznym przyjacielu.. Rademenesie.
Świtało, kiedy ogier wkroczył na polanę stada i ujrzał swą ukochaną.
Czy gdyby nie miał rodziny obok miałby tyle sił by przeciwstawić się sile ciemności? Tego nawet on nie wie.. i nie chce wiedzieć, bo wszystko dobrze się skończyło. Potrząsnął jedynie łbem, nie mógł podejść bliżej, wiedział że i tak nie miałoby to sensu. Przywitał się wiec ze wszystkimi i zaszył się gdzieś w lesie do końca dnia, odwiedzając ich jedynie późnymi wieczorami.
             ~ Shitan
Shitan (00:35)

Zaskoczenie (Shanti)

-Ruszamy. – Zakomenderowała Jenna jednocześnie podnosząc się ze swojego pagórka.
Rain, Noa, Shanti, Franka i Sagaphine już byli gotowi do biegu. Basior spojrzał z troską na swoją ukochaną. W jego ślepiach kryła się prośba i współczucie kierowane do żony.
-Kochanie…
Noa spuściła łeb. Tak dawno nie była na polowaniu, że już nawet zapomniała jak to jest. Chciała pobiec wreszcie za resztą stada, wsłuchać się w otaczające ją las i zwęszyć swoją ofiarę. Ale nie mogła. Musiała się opiekować szczeniakami. Nie miała wyboru.
-Wiem. – Westchnęła. – Jakbyś ty nie mógł choć raz ich popilnować. – Warknęła pod nosem, a następnie wróciła do swoich dzieci, które już dawno słodko drzemały. Położyła się tak, aby brzuchem ogrzewać młode. Spojrzała z tęsknotą w stronę lasu gdzie już dawno zniknęli jej przyjaciele i ukochany.
-O tak, to będzie coś dużego! – Zachichotała podekscytowana Shanti. Rozpierająca ją energia nie pozwoliła wilczycy ani na chwilę oderwać nosa od ziemi przepełnionej zapachem ulubionej zwierzyny. – Złapmy to wreszcie!
-Cierpliwości. – Powiedziała Jenna emanując niemal irytującym spokojem.
Grupa wilków przyczaiła się w zaroślach bacznie obserwując stadko dorodnych jeleni. Miarowe oddechy wilków uspokoiły się czekając na odpowiedni moment. Franka nerwowo rozglądała się dookoła.
-Czujecie to?
Wszyscy unieśli lekko pyski próbując wychwycić nieznaną woń. Nic. Jedynie towarzysze, ofiary oraz las. Zapanowała idealna cisza.
-Teraz! – Ryknęła Jenna.
Alpha wraz z resztą wilków wyskoczyła z zarośli. Nastroszona sierść, uszy postawione na sztorc, ostre jak brzytwa zęby i uniesiony ogon. Głośne warczenie spłoszyło stado jeleni, które natychmiast rzuciło się do ucieczki. Ale już nic nie było w stanie zatrzymać wilków przepełnionych rządzą krwi. Na przodzie biegła najwyższa z samic – Jenna, zaraz za nią jej syn Rain, potem betha Shanti,. a obok siebie Franka i Sagaphine. Saga wyprzedziła wszystkich i rzuciła się na dużego jelenia. Wbiła w jego ciało długie i ostre pazury, a następnie po nim zjechała zostawiając po sobie osiem głębokich ran na jego zadzie. Franka chwyciła samca za nogę. Zacisnęła szczęki łamiąc ofierze kość. Nagle w wilki uderzyło coś dużego. Ogłuszone zwierzęta upadły na ziemię. Shanti uderzyła udem o wystającą, ostrą gałąź. Jej rana zaczęła intensywnie krwawić.
Szczeniaki nagle się obudziły. Zaczęły żałośnie skomleć i rozglądać się dookoła. Zadziwiona Noa próbując je uspokoić zastanawiała się co się dzieje. Wokół pustka, spokój. Ale coś przecież musiało się stać. A może tylko małym śniło się coś złego? Wszystkim jednocześnie..?
-To jest nasze! – Donośny głos nieznajomego rozbrzmiał w głowach piątki.
Oślepione i bezbronne leżały, a wataha wysokich, umięśnionych i agresywnych wilków otaczała ich.
-Nic nie jest wasze! – Krzyknął Rain. Basior wyprostował się i wypiął klatkę piersiową. Pazury i szczęki Raina były niczym w porównaniu do tego co miał nieznajomy.
Jego oczy zaszły krwią, emanowała z niego wściekłość. To niedorzeczne, że ktoś mógł mu się stawiać.
-Co powiedziałeś?
-To nasza zwierzyna. Odczepcie się od nas. Myślicie, że jak jesteście umięś…
Nie dokończył. Wrogi wilczur rzucił się na niego. Wziął w szczęki jego kufę po czym rozerwał ze zgrzytem jego łeb. Zmiażdżył mu czaszkę i przebił klatkę piersiową. Rain…
-Tata… – Jęknęła Mojra.
-Wróci kochanie, wróci. – Noa uśmiechnęła się sztucznie próbując zapanować nad swoim oddechem. Coś było nie tak.
Jego szczątki leżały między Franką, a Sagaphine. Czterem HOLSowiczom napłynęły łzy do oczu. Jenna wybuchła płaczem. Wtuliła łeb w jego martwe, ziemne ciało. Wroga wataha odeszła bez słowa z dumą ciągnąc za sobą upolowanego jelenia.
-Rain… Boże… Co z Noą? Co będzie z dziećmi? Jak to możliwe? Co im powiemy?

Niespokojne szczenięta ujrzały kilka postaci wyłaniających się z lasu. Sagaphine, Shanti, Franka. Jenna miała nisko opuszczony łeb. Płakała? Gdzie tata? Pewnie ciągnie zdobycz. Noa uśmiechnęła się.
-Wreszcie jesteście.
Nie odpowiedzieli. Alpha skuliła się an swoim pagórku.
-A gdzie mój małżonek? – Zadowolona pomachała ogonem. – Shani?
-Noa… – Shanti otarła łzy łapą.
-Grze Rain? Gdzie jest do cholery mój mąż?!
-Mamy złe wiadomości… – Zaczęła Franka.
-Jakie złe wiadomości?! Gdzie jest Rain?!
-On nie żyje…

~*~
Stare opowiadanie dlatego tam jestem jeszcze bethą i takich tam jeszcze kilku szczegółów nie ma.

Zbudzona z zimowego snu. (Punkie Noa)

26 lutego 2011

 Powoli uchyliłam powieki bacznie obserwując jeszcze z lekka zamarznięta grotę. Dźwignęłam się na łapy najciszej jak mogłam, Shao przyglądał się mi przez cały czas jak drzemałam. Zastrzygłam uszami, wszyscy spali, mruknęłam do młodego wilka.
-Dziś nie idź za nami, proszę… – przeskoczyłam nad szczeniętami zgrabnie opadając na ziemi bez najmniejszego szelestu. 
 Tycnęłam kilka razy Sheeruun nosem, aż się obudziła, popatrzyła na mnie ze swoim wyrzutem w ochach. Skarciłam ją wzrokiem. Kazałam milczeć, tylko ukazała mi kły, zerknęła na szaro błękitnego wilka który przyglądał się tej scenie. Machnęłam łbem w stronę wyjścia po czym wybiegłam, a ona za mną. 
-Muszę Ci coś pokazać – szepnęłam do niej odrywając się od ziemi. Ruszyłam ile tylko siły w łapach, a zdezorientowana samiczka usiłowała mnie dogonić.
 Biegłyśmy przez las, gdzie widziałyśmy kilka saren, ptactwo podrywało się do lotu gdy tylko sie zbliżałyśmy. Lecz to nie było polowanie. Usłyszałam warknięcie za sobą „Gdzie mnie o tej porze ciągniesz?!” odwróciłam łeb, kątem oka przyglądając się bordowo brązowej wilczycy, jej ślepia lśniły w ciemnościach. Nic jej nie odpowiedziałam, drzewa migotały gdzieś w około mnie, a ona tak jak pragnęłam biegła tuż za mną. Naumyślnie ominęłam polanę szerokim łukiem w obawie, ze jeszcze ktoś tam może czuwać. Ominęłyśmy wszystkie czujki nocne, wyhamowałam tuż przed granicą, a Sheer za mną. Ślad naszych pazurów odbił się w zamrzniętej ziemi niepokrytej już śniegiem. 
-Gdzie mnie ciągniesz?! – warknęła głośniej ukazując śnieżnobiałe kły
-Musisz coś zobaczyć, obie musimy coś zobaczyć… Shao pewnie się domyślił – uśmiechnęłam się łagodnie, ruszyłam z miejsca wlokąc za sobą łapy – Proszę, chodź ze mną… – już się nie obejrzałam.
 Maszerowałyśmy dobrą godzinę, krajobraz stawał się z lekka pustynny, a jednak wciąż skuty mrozem. Mrozem zbyt długiej zimy, wyczekiwałam dłuższych dni już od dawna. Dotarłyśmy do rzeki, gdzieniegdzie lód wystawał z niej, wskoczyłam na niego, wytwarzając lodowy most po rwącym strumieniu wody, obejrzałam się na własne szczenie, wskoczyła za mną. Ruszyłyśmy, woda lśniła jak światło przepuszczone przez pryzmat, jej błękitnawo złote barwy lśniły na naszych futrzanych płaszczach. Przed nami ukazała się skarpa, głębokie wgłębienie w ziemi, w któere zsuwały się krople wielkiej rzeki. Skarpa wystawała nieco dalej niż woda,woda, która niczym okazałe okonie skakała w dół przepaści. Wybiłam się w powietrze, wiatr opatulił moje ciało gdy wylądowałam na skale, usiadłam wpatrując się w różowiący się  horyzont. Złote oczy mej córy utkwione były w pastelowych odcieniach wschodzącego słońca. 
 Otworzyła pysk chcąc coś powiedzieć, jednak jakaś moc zamknęła jej usta. Pochyliłam łeb pokornie czując spełniające się przeznaczenie. Wspomniałam ciężkie dni gdy jeszcze szczenięta nosiłam w swym łonie, gdy narodziła się mała przekora, mimowolnie wypuściłam powietrze w geście śmiechu. Leniwie uniosłam łeb, moje błękitne futro poczęło się skrzyć. Sheeruun stała wpatrzona, gdy słońce wypełniało swą obietnicę dnia. 
 Jej piękne oczy odbijały tysiące barw złota. Pierwszy promień który jakby wdrapywał się na naszą ziemię, musnął księżyc wiszący nad nami, począł się rozchodzić, światło ograniało nas, czerwień jak ogień gorąca uniosła Sheeruun ku górze. Jej piękna sierść była niczym płaszcz najwspanialszej królowej, królowej dnia. Uśmiechnęła się, tak rzadko widać to było na jej pysku, szczery uśmiech… 
 Zaczęła płonąć światłem, niebo ukazało paletę najcieplejszych barw, grzało swą obecnością wznosząc się na wyżyny niczym nasz zbawca. Sheer spokojnie opadła na ziemię, wodospad głośno huczał, moja córka leżała bezwładnie na głazie, ułożyłam się obok niej tak by nie była sama dopóki się nie obudzi.
 Gdy nieboskłony okryła pierzyna śniegowych chmur ona uchyliła swe oczęta.
-Zbudziłaś się córko -liznęłam ją w policzek będąc z niej dumna jak nigdy, znów popędziłyśmy przez pustkowie i przez las, dala radę mnie dogonić, los Sheeruun był już jasny, jasny jak słońce. Cieszyłam się, że i ona odziedziczyła cząstkę mocy po mnie i po ojcu, teraz byłyśmy gotowe do powrotu do stada.
Noa (05:57)

Zadanie na Głównego Wojownika (Shitan)

„Twoim zadaniem będzie udanie się na bagna. Całość jest o tyle utrudniona ze można się tam utopić, albo co gorsza zgubić. Tamten teren zamieszkuje groźna dla stada Pantera. Drwi z nas i za wszelką cenę chciałaby pozyskać nasze tereny. Nie boi się niczego. Jest niczym cień. Odwaga i koncentracja, tylko to jest kluczem do zwycięstwa. Twym głównym celem staje się unicestwienie jej, albo danie do zrozumienia że nie warto z nami zadzierać. Słyszano że żyje tam sama, ale kto wie co czai się między drzewami. ‘’
       Wysłuchawszy uważnie rad Alphy kiwnąłem lekko łbem, potem długo obmyślał plan działania po czym odwrócił łeb. Spojrzał teraz na swą ukochaną. Bez namysłu zbliżył się do niej i dotknął delikatnie chrapami w kark, szepcząc:
-Firo, trzymaj się, wrócę jak najszybciej będę mógł i pamiętaj że zawsze Cię Kocham. – pocałował ją po czym ruszył przed siebie.
Kopyta stawiałem pewnie ale i rozważnie. Świat wokół mnie jakby przestał istnieć. Grząskaziemia rozpryskiwała się na boki pod moimi kopytami. Przed oczami zatrzymał mi się teraz tylko obraz owych bagien. Zaprzątały mi wszystkie myśli, próbowałem siłą umysłu wplątać się w samo centrum i kierować swoim ciałem w domyśle błotnistego i niebezpiecznego jak dla konia podłoża. Wiedziałem ile ważę.. To nie to samo co lekka zwinna kocica. Moje skrzydła jak zwykle przylegały ciasno do grzbietu, gdyż tak było mi się łatwiej poruszać. Szłem tak kilkanaście godzin, by nie tracić sił na bieg, owity szarawą mgiełką. Czułem że ziemia robi się z każdą sekundą coraz miększa.  Zatrzymałem się unosząc wysoko łeb by pochwycić ten charakterystyczny zapach. Wciągnąłem w chrapy mdlący zapach zgniłej wody
    Niskie drzewa które miałem przed sobą wyciągały swoje długie gałęzie niczym koszmarne łapy chcące pochwycić każdego nierozważnego w swój koszmarny świat. Wokół panowała tak paskudna cisza, że niemal przycisnąłem i uszy do siebie. Kroczyłem ostrożnie by nie utonąć Zyt głęboko. Każdy mój krok był dokładnie przemyślany i odmierzony. Nagle jedna z moich nóg zatopiła się głębiej niż sądziłem, co w efekcie spowodowało że umoczyłem się powyżej nadpęci. W jednej sekundzie mój umysł przepełnił się trwogą. Lecz Gd pomyślałem sobie o najbliższych mi osobach, oraz o zadaniu, od razu się uspokoiłem. Po prostu ruszyłem dalej. Brnąc powoli przez mokradła tak oto znalazłem się na małej wysepce. Wgramoliłem się na nią z wielkim trudem. Położyłem się. Taka przeprawa wykończyła mnie i to dosłownie. Jednak nie przestałem bacznie obserwować i nasłuchiwać.
- To chyba nie był najlepszy pomysł – usłyszałem rozbawiony głos, zaraz potem chichot. – Chyba nie sądziłeś że uda Ci się tutaj długo pożyć… W moim królestwie nie ma miejsca na takich…
Nie dokończyła gdyż przerwałem jej w półsłowie:
- Na takich jak my!? To Tylko pozory!
- tak sądzisz? Ciężki koń na bagnach.. samo w sobie jest zabawne..
Wtem w odległości około 2 metrów ode mnie pojawiła się czarna, szczupła kocica. Wyglądała na lekką  i nieszkodliwą. – Ale z drugiej strony.. to miłe że obiad sam prosi się o zjedzenie.
-Nie posilisz się mną – wtedy to podniosłem się i spojrzałem na nią. Czułem w sobie przewagę lecz nie wiedziałem czego się po niej spodziewać. Byłem większy, ale na bagnach to mogła być moja wada. Przyglądaliśmy się sobie przez chwile po czym kocica znów się odezwała.
- Nie?  Jesteś HOLS’owiczem.. wszyscy HOLS’owicze zginą! Prędzej Cz później – warknęła i skoczyła.
Na szczęście zdołałem zrobić unik
- Raczej Ty pierwsza zginiesz.. lub dasz nam spokój, wybieraj! – nie zdążyłem nawet się zastanowić kiedy zobaczyłem jak odbija się od zeschłego konara i kontratakuje. Zacząłem  rżeń ze wściekłością po czym uderzałem kopytami w każde miejsce w którym ona się pojawiała, lecz za każdym razem chybiłem. Poczułem się tak jak by prowadziła ze mną grę.  Odwróciłem się, brykałem koziołki, kopałem z premedytacją lecz nigdy nie trafiałem. Potrząsnąłem łbem ze złością . Kiedy była na ziemi, rozłożyłem nagle skrzydła. Poskutkowało. Wystraszyła się nie na żarty i odbiegła.
- I kto tu jest lepszy hę?
- No na pewno Nie Ty  - Syknęła i wbiła pazury w mój grzbiet. Wtem poczułem dawną wściekłość. Wściekłość uczucia gdy zapinano mi siodło a popręg tak okrutnie wbijał mi się w ciało. Stanąłem dęba. To nie był rozważny krok z jej strony ale za to dał mi jeszcze większą ochotę by ją zabić. Wdrapała się po moim karku, zbliżając się do mej krtani. Wtem wyprzedziłem jej myśl, Rozłożyłem szeroko skrzydła by nic sobie nie zrobić i po prostu przewróciłem się na grzbiet, miażdżąc ją o ziemie. Nie wiem nawet kiedy wymknęła się. Starałem się wstać lecz na marne, sądziłem że to będzie jej koniec. Nagle znów poczułem ją na sobie tym razem na szyi.
- i dalej się będziesz ze mną spierał, kochanieńki? – wyszeptała zaczynając moczyć kły w mojej szyi. Nie wiem jak, ale udało mi się wstać. Bez wahania rozprostowałem skrzydła i wzbiłem się w powietrze z pasażerem na gapę.  Jej szczęka nie miała prawa wytrzymać, bowiem całe jej ciało zawisło tylko na jej kłach. Leciałem wciąż w górę i w górę, jak gdyby opętała mnie jakaś tajemnicza moc. Dla uroku sprawy co chwila kopałem w nią przednimi kopytami chcąc się pozbyć zbędnego balastu. Tak też się stało. W pewnym momencie poczułem ulgę. Jej kły popuściły i wysunęły się z mojej gardzieli. Zatrzymałem się w locie i spojrzałem  w dół, patrząc z dumą na jej ciało bezwładnie spadające w dół. Zaraz po tym zdarzeniu postanowiłem że to bez sensu bym wracał do domu piechotą. Tak też cały ociekający błotem, zmieszanym z krwią udałem się w stronę Domu jednak w pewnym momencie coś kazało mi wylądować i sprawdzić czy oby na pewno zadanie zostało wykonane. Wylądowałem.. Rozejrzawszy się nie potrafiłem dostrzec niczego innego jak wystającej łapy znad błotnistej powierzchni. Chwyciłem ją zębami i wyciągnąłem.
Trzeba było nie obrażać potęgi HOLS! – szepnąłem do niej uśmiechem, po czym wrzuciłem ją powrotem, by jej ciało nie gniło powodując jeszcze większego smrodu.  Wzbiłem się w powietrze i wylądowałem przed granicą HOLS..
- Wszędzie dobrze ale w domu chyba najlepiej.. –Uśmiechnąłem się u ruszyłem w głąb HOLS’owskich lasów.

Wiem że krótkie ale nie miałem jakoś weny.. a pisze to już od 2 tygodni czy nawet więcej … Wolałem mieć to już za sobą..
Z góry przepraszam za błędy, pisałem to tylko raz, nie mam czasu na sprawdzanie..;/

~Shitan