piątek, 11 lipca 2014

Zadanie – „Piersćień czarnego Feniksa” VII

[ Nadal mnie nie ma. Postaram się pojawić w drugim tygodniu maja i może nawet uda mi się napisać opowiadanie na sprawdzian obecności, ale nic nie obiecuję. ]
~~~***~~~
          Zaczerpnęłam gwałtownie tchu, otwierając z przerażeniem oczy i natychmiast tego pożałowałam. Ostre, białe światło zaatakowało mnie ze wszystkich stron, posyłając znów na posłanie. Położyłam się i zamknęłam oczy, jednocześnie zastanawiając się, gdzie się znalazłam. Ostatnim co pamiętałam był moment, kiedy znajdowałam się w ciemnym korytarzu, oświetlonym jedynie przez migoczące pochodnie…
          Toczyła się walka… Demon, ogromna czarna bestia. 
          Pióro… Prawie je miałam! 
          Ból. Żebra. Oko. Krew… 
          Gdzie ja jestem?!
          Poderwałam się jak oparzona. Moja klatka piersiowa podnosiła się i opadała pod ciężkim oddechem.  Rozejrzałam się zdenerwowana dokoła, szukając jakiegoś zagrożenia. Nic…
          Nie znajdowałam się już we wnętrzu Sanktuarium. Wylądowałam, jak mi się wydawało, na jego tyłach, skryta w nikłych zaroślach. Dookoła monstrualnej budowli znajdowała się fosa, upstrzona ostro zakończonymi skałami. 
          Na mojej wysokości kanał był dużo szerszy – z powodu znajdującej się na jego środku małej wysepki. Była gęsto obrośnięta iglakami, a z samego jej serca wyrastała nadgryziona przez czas kamienna wieża. Z kolei na niej, niewiadomym sposobem, rosło powyginane w upiorne kształty drzewo. Jego powykręcane, w bolesnych konwulsjach, konary były ogołocone z liści, dlatego bez większego problemu dostrzegłam na nim skupisko suchych gałęzi – olbrzymie gniazdo. A w nim zapewne ptak.
          I znów przed oczami przemknęły mi sceny z ostatnich wspomnień. Demon. Pióro… Pióro Czarnego Feniksa. Walka. Udało mi się go drasnąć i wtedy… Oko. Myślałam, że jest już stracona, jednakże nie, nadal widziałam. I kolejne ciosy… żebra. A mimo to, nic mnie nie bolało, byłam cała, w jednym kawałku. Ale… jak to możliwe?
          Wszystko mi się mieszało. Miałam mętlik w głowie. Nie rozumiałam tego co się stało. Wyszłam z krzaków, kierując swoje kroki ku wodzie. Stanęłam na brzegu i nachyliłam się nad taflą, spoglądając w swoje odbicie. Wyglądałam jak zwykle, może z tą różnicą, że moje futro było bardziej posklejane przez brud i kurz, a kosmyki sierści straciły swój dawny blask, tworząc poplątane kołtuny.
          Gwałtownie odskoczyłam do tyłu, kątem oka zauważając jakiś nagły ruch. W tym samym momencie z wody wystrzeliło jakieś stworzenie, kierując paszczę uzbrojoną w długie, haczykowate zęby, ku mojej twarzy. 
          Wpatrywałam się z szeroko otwartymi oczyma w to dziwne, węgorzowate stworzenie, które z mokrym plaskiem uderzyło o suchą, popękaną glebę. Łypnęło na mnie błękitnym, rybim ślepiem, po czym odepchnęło się od ziemi błoniastymi płetwami i zniknęło pod powierzchnią wody. 
          Wlepiłam zszokowane spojrzenie w kręgi rozchodzące się po ciemnej tafli kanału, po czym uniosłam wzrok na kamienną strażnicę. I jak ja miałam się tam dostać…?
          O. No tak. Przecież to takie proste. Wystarczy przelecieć…
          Zebrałam swoje cztery litery z ziemi i ponownie podeszłam do brzegu, tym razem uważając by nie zbliżać się zanadto. Trzeba było przyznać, że nie lubiłam korzystać z moich mocy… Głupi zwyczaj, którego zbyt uporczywie się trzymałam.
          Przymknęłam oczy i wciągnęła ze świstem powietrze przez nozdrza, „smakując” tutejszą aurę. Nie była ona przyjemna, ale było i tak lepiej niż we wnętrzu Sanktuarium. Poczułam jak moje futro zaczął nagle muskać delikatny wiatr. Zawirował wokół mnie, podrzucając luźne kosmyki włosów.
          Nagle moje łapy oderwały się od podłoża. Uniosłam powieki, a na moim pysku mimowolnie wyłonił się uśmiech. Byłam już metr nad powierzchnią… a teraz już dwa i nadal się wznosiłam. 
          Po krótkiej chwili, w ciągu której przypominałam sobie jak poruszać się bez twardej powierzchni pod sobą, znalazłam się po drugiej strony fosy, cała i bezpieczna. 
          Bez większych obaw zanurzyłam się w chłodny cień iglaków, porastających małą wysepkę. Nie natykając się na żadne problemy, dotarłam pod kamienny mur, co zaczęło wzbudzać moją podejrzliwość. Przez całą drogę nie natrafiłam na ani jedno żywe stworzenie. Żadnych ptaków, czy owadów. Cóż, pozostawało mieć nadzieję, że to nie był żaden zły znak…
          Czując jak ciążą mi łapy, zmusiłam się do przejścia przez ciemną dziurę, jaka pozostała po zgniłych, drewnianych odrzwiach, zanurzając się w zatęchły mrok baszty. Zimne macki ciemności przyjęły mnie ochoczo, a w moim umyśle rozbrzmiał dźwięk zamykanych za mną z hukiem wrót. 
          Unosząc pysk ku górze, skąd przez nikłe szczeliny wsiąkały strumienie światła, powoli wspinałam się po popękanych schodach. Nieraz musiałam przeskakiwać nad ogromnymi wyrwami w kamieniu, bądź też leżącymi na drodze przeszkodami. W końcu jednak po długiej wspinaczce udało mi się dotrzeć na najwyższe piętro. 
          Niestety na mojej drodze stanęła mi drabina. Przyglądałam jej się przez kilka dobrych minut, zastanawiając się nad rozwiązaniem. Wszystko by było proste, gdyby nie to, że na jej końcu trzeba było podważyć drewnianą klapę. Nie mogłam tego zrobić, pod postacią wilczycy, jednak…
          Transformacja trwała krótko, nie przebiegała ona tak jak u wilkołaków, ponieważ działała pod wpływem zaklęcia. Mimo wszystko, była ona bolesna, toteż wyprostowując się, już na dwóch kończynach, przeciągnęłam się z cichym jękiem, rozmasowując obolałe mięśnie. 
          Odgarnęłam ciemne pasma włosów z twarzy i chwyciłam rękoma szczeble drabinki. Podciągnęłam się i już po chwili byłam przy włazie. Wyposażony był w uchwyt, więc bez trudu uchyliłam klapę i ponownie wyjrzałam na światło dzienne.
          Pierwsze co zrobiłam, po wydostaniu się z wylotu, było dopadnięcie do  niskiego murku, ogradzającego brzegi strażnicy. Z ciekawością rozejrzałam się po okolicy, osłaniając oczy dłonią, od jaskrawego słońca. Tutejsza ziemia była wyschnięta, upstrzona gdzieniegdzie powykręcanymi, karłowatymi roślinami. Dalej rozpościerał się las, zapewne ten, w który się zagłębiłam jeszcze na początku mojej podróży. 
          Zamyślona, odwróciłam się, siadając na kamiennej barierze i powiodłam wzrokiem po chropowatym pniu drzewa. Korzenie przebiły się przez podłoże, oplatając wieżę ze wszystkich stron. 
          Mając za sobą lata praktyki sprawnie wdrapałam się po roślinie, wykorzystując nierówną powierzchnię kory. Zanurzyłam się w stercie patyków, rozpychając kujące gałązki na boki. Z trudem udało mi się przedrzeć przez tą zbitą masę, zarabiając przy okazji mnóstwo piekących zadrapań. 
          Kiedy udało mi się już swobodnie usiąść i wytrząsnąć z włosów wszystkie liście, poczułam jak na moje ręce występuje gęsia skórka. Zamarłam na chwilę, nie mogąc się pozbyć usilnego uczucia, że ktoś mnie obserwuje. Bardzo powoli uniosłam głowę, by moim oczom ukazał się ogromny, majestatyczny ptak. Przyglądał się mi, tymi swoimi małymi, bystrymi oczkami, sprawiając wrażenie, jakby zaciekawionego, ale jednocześnie zirytowanego obecnością intruza. W jego czarnych piórach, odbijały się ciepłe refleksy, nadając mu dostojny, wręcz królewski wygląd. 
          Wpatrywałam się w niego oniemiała, podziwiając szlachetne rysy i długi, zdobiony ogon. Zaczerpnęłam gwałtownie tchu, gdy nagle dostrzegłam na jego smukłej głowie, małe, samotne piórko, na którego powierzchni wyraźnie rysował się złocisty pierścień.
          Zrobiłam niemal świadomy wysiłek, wypuszczając ze świstem powietrze przez wargi. Nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów podniosłam się do pozycji stojącej, wciąż nie odrywając oczu od ptaka. Skłoniłam się mu, uginając nogi w kolanach, by w końcu przywitać się z tym niesamowitym stworzeniem jak należy.
          – Witaj, i proszę wybacz mi to nagłe wtargnięcie do Twojego domu. – Zaczęłam, spoglądając na niego przepraszająco. Otworzyłam usta, by kontynuować, jednakże zawahałam się, mając wrażenie, że smolistopióry mnie nie słucha.
          Uniósł drobną głowę, kierując spojrzenie ku błękitnym przestworzom, teraz zasnutych przez szarawe pasma chmur. Zaraz potem wydał z siebie przeszywający serce krzyk, rozpostarł potężne skrzydła, łomocząc nimi w powietrzu. Jedno z nich trafiło mnie w bok, posyłając w kąt gniazda. 
          Podpierając się nad przedramionach z cichym jękiem podniosłam głowę, by ujrzeć jak szlachetne zwierzę staje w płomieniach. Tańczące języki ognia pełzły w górę z zawrotną prędkością i już chwilę później objęły jego sylwetkę, zamykając się nad nim i pochłaniając w całości.
          Nim jeszcze zdążyłam ochłonąć ogień zaczął gasnąć, pozostawiając po sobie jedynie kupkę popiołu. Nie ufając swoim nogom, na czworakach podpełzłam do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą spokojnie siedziało rozwiązanie mojego zadania.
          Uniosłam drżącą rękę, opuszkami palców dotykając szarego pyłu, jednocześnie dostrzegając niewielkie poparzenia na skórze. Na krótką chwilę odwróciły one moją uwagę od stosu, a kiedy wróciłam do niego spojrzeniem, z wrażenia aż zabrakło mi tchu.
          Drobiny szarego proszku rozsypywały się na boki, ustępując miejsca malutkiej nieopierzonej główce. Pisklę wydało z siebie wysoki dźwięk, rozwierając szeroko dziób. Wyglądało na to, że jest najzwyczajniej w świecie głodne.
          Uśmiechnęłam się delikatnie do malca, podczas gdy w mojej głowie panował chaos. To było tak niewiarygodne, że aż sama nie byłam pewna, czy przypadkiem nie śnię. Byłam świadkiem narodzin feniksa!
          Westchnęłam ciężko, chcąc już się zbierać, gdy wtem dostrzegłam niewielkie, połyskujące piórko. Oczy mi rozbłysły i czując jak łomocze mi serce, powoli podeszłam do znaleziska. 
          Bardzo ostrożnie uniosłam w dłoniach swój mały skarb, szczerząc się przy tym jak głupia. Wyjęłam z kieszeni rzemyk i obwiązałam go dokoła Dutki, upewniając się przy tym, czy piórko nie wypadnie przy mocniejszym podmuchu. Gdy wszystko było gotowe, zawiesiłam rzemyk na szyi i odwróciłam się ponownie do ptaka.
          Kucnęłam przed nim, spoglądając mu prosto w oczy.
          – Dziękuję. – wyszeptałam, skłaniając przed maluchem głowę. – Miło mi było Cię poznać, feniksie.
          Mówiąc to, wyprostowałam się i w kilku krokach znalazłam się na brzegu gniazda. Spojrzałam za siebie, na Mroczne Sanktuarium, a po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Odwróciłam się szybko, kierując spojrzenie przed siebie, na fosę, puszczę i dalej, na horyzont, za którym znajdował się mój dom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz