piątek, 11 lipca 2014

Zadanie – „Pierścień Czarnego Feniksa” IV (Aldieb)

[Nudzi mi się, to dodaję kolejną część opowiadania. :I ]

———————-


          Leżałam znów w pustym korytarzu, a jedynym słyszalnym dźwiękiem był mój ciężki oddech rozchodzący się echem wśród kamiennych ścian. Wstałam chwiejnie i bez dalszej zwłoki ruszyłam dalej. Po krótkiej chwili zorientowałam się, że znajduję się w innej części labiryntu. Cóż… trudno i tak nie robiło mi to większej różnicy.
***

          Oderwałam poduszki łap od podłoża z lepkim cmoknięciem, po czym przy kolejnym kroku znów zanurzyłam je w gęstej, rdzawej cieczy rozlewającej się po kamiennych kafelkach. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Cisza się nasilała, przerywana jedynie chlupotem krwi i moim ciężkim oddechem. Po pewnym czasie w jej nasileniu wyłapałam cichy dźwięk. Kap. Cisza. Kap. Kap. Parsknęłam z oburzeniem, kiedy kropla krwi rozbiła się na moim wilgotnym nosie. Kap.  Kap.  Kap…
          Zatrzymałam się. Powoli, jakby z wahaniem, uniosłam łeb ku górze. Ugięły się pode mną łapy, a z pyska wyrwało się ciche jęknięcie. Setki, tysiące, może miliony martwych ciał. Ludzkich, zwierzęcych… Obdartych ze skóry, ociekających własną krwią.  Kap.  Kap. Kap…
          Poczułam, że zbiera mi się na mdłości. Opuściłam głowę, jednak mój wzrok padł na szkarłatne jezioro, w którym odbijała się podniebna masakra. Zacisnęłam ślepia, modląc się o utratę zmysłu węchu. Ostry, metaliczny zapach, wymieszany z odorem rozkładu wwiercał się w moje nozdrza z zabójczą siłą. Warknęłam wściekle, zirytowana swoją słabością.
          Nim ucichł ten odgłos, po komnacie rozległ się tubalny dźwięk, przywodzący na myśl spadające głazy. Gdy wszystko ucichło znów usłyszałam kapanie. I szum… Pędzący, z zawrotną prędkością, potok krwi podciął mi łapy. Runęłam z krzykiem, tracąc równowagę, a prąd poniósł moje ciało. Rdzawa ciecz była wszędzie. Nic nie widziałam. Nie mogłam oddychać. Poczułam, że odpływam. Straciłam przytomność…
***
          Krzyknęłam, ryjąc pazurami po miękkiej skórze na pysku. Mój wrzask potoczył się echem, płynąc z zawrotną prędkością po labiryncie zdradzieckich korytarzy, by powrócić do   mych uszu i zamienić się na kolejną falę niewysłowionego bólu, którego nie sposób było wyrazić inaczej, niż jedynie przez ten właśnie krzyk. Do zaciśniętych oczu cisnęły się słone łzy. Płynęły swobodnie po policzkach, mocząc ciemne futro i mieszając się ze szkarłatem krwi. 
          Zatoczyłam się na ścianę, przewalając się na bok, po czym jak w spazmie, gwałtownie zwijając się w kłębek. Moim drobnym ciałem wstrząsnęły drgawki.
          Jeszcze raz.
          I nagle wszystko ustało.
          Zamilkłam. W zastałej ciszy mój chrapliwy oddech brzmiał niezwykle głośno. Jednak zaraz i on ucichł.
          Powoli, jakby bojąc się każdego gwałtownego ruchu, poluzowałam uścisk łap, które bezwładnie osunęły się na posadzkę. Zmusiłam się do rozluźnienia szczęk. W następnej kolejności poszły wszystkie mięśnie. Wsłuchałam się w siebie z pewnym wahaniem. Wyglądało na to, że wszystko było już w porządku…
***

          Ocknęłam się, leżąc pod jedną ze ścian tunelu. Migotliwy płomień pochodni rzucał powykrzywiane cienie na kamienne ściany. Zadrżałam, z wysiłkiem prostując kończyny i podnosząc się do pozycji stojącej. Czułam, że coś mi umknęło, coś bardzo ważnego. Cała byłam poobijana, a moje ciało nadal drżało, jakby po biegu maratońskim. 
          Potrząsnęłam głową. Nie teraz. To nie miało znaczenia. Musiałam iść dalej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz