wtorek, 22 lipca 2014

Z pamiętnika Kremowego Wilczura I (Lider)

Pewnego ranka, jakich wiele, pewna przepiękna wilczyca, ułożyła się w swej grocie, a łeb ułożyła na łapach, cichuteńko szlochając. Była caluteńka biała, a wzdłuż jej grzbietu, aż po sam ogon ciągnęła się zielonkawa pręga. W jej oczach nie było widać już tego samego blasku co niegdyś. Dziś czuła tylko ból.Jej oczy były jasno zielone, tak bardzo że można by sądzić że włożył w nie świerzutkie dźbła trawy. Leżała długo, cały dzień aż do wieczora. Była chora, zwijała się z bólu, żeby po chwili wyłożyć się i jęknąć żałośnie. Wokół nikogo kto mógłby ją pocieszyć. Była sama. Kiedy blade światło księżyca uderzyło  na wlot groty, zaczęła się moja historia… Wilczyca wydawała z siebie ostatnie tchnienia. W końcu po męczących czterech godzinach, odetchnęła i podniosła się, Obok niej leżały 3 kremowe wilczęta. Obwąchała każdego z nich starannie. Niestety, żadne z nich nie wykazywały oznak życia. Smutek jaki ją wtem ogarnął był niedościgły. Wstała i zawyła, a jej głos poniósł się po borach i górach. Położyła się i otuliła starannie martwe szczenięta łkała jak nigdy. Wtem w świetle księżyca ukazał się spory basior. Był niemal cały czarny, a oczy pałały czerwienią, jakby chciał zrobić jej krzywdę. Ta jednak nie ruszyła się z miejsca, śledząc jedynie wzrokiem po jego sylwetce. Wszedł bez słowa i położył się obok, przy niej. Obwąchał szczenięta i choć wiedział że są martwe, liznął każdego z nich w łepek. Nie był ich ojcem. Był zupełnie obcy, nawet waderze, która je urodziła. A jednak okazał się wiernym przyjacielem. Wtopił swe krwisto czerwone ślepia w wadere, a ona w niego. I wtem coś się między nimi poruszyło. Jedno z wilcząt, ożyło. To był prawdziwy cud. Wilczyca natychmiast zaczęła go wylizywać i cieszyć sie jak niemowlę, które po raz pierwszy zobaczyło swoich rodziców. Skomlała cicho i mruczała ze szczęścia. Chociaż jedno z nich przetrwało. Jednak wciąż kątem oka obserwowała pozostałe maleństwa, które teraz przebywały pod opieką basiora, patrzącego na nią ze smutkiem. I tak minęło kilka dni, aż w końcu wilczur musiał wyjść z groty i przynieść pożywienie. Po drodze pochował maleństwa i ruszył na polowanie.
***
>>>Podkład<<<
Młodzik siedział pomiędzy łapami swej rodzicielki i trącał jej pysk maleńkimi łapkami. Kiedy powrócił  basior, malec przestraszył się nieco, ale widząc radość swej matki, szybko również się przyzwyczaił. W trójke wyglądali jak jedna wielka szczęśliwa rodzina, mimo że tak na prawde, wszystko było inne. Nikt nie wiedział co ich czeka, i nie wiedzieli także że nagle wszystko miało się zmienić.  Młodzik doskoczył do wilczura i zaczął łapać jego ogon. Był pełen energii, ale jego matka słabła w oczach, z każdą godziną jej oczy były coraz bardziej zmęczone.
- Chcę by jego imie było inne, niż wszystkie.. Chce by się wyróżniał.. bo jako jedyny z tego miotu żyje.. – rzekła samica po czym zakaszlała.
- Może więc coś z przywódcy, kogoś silnego?
- tak.. Lider… czuję że powinien mieć na imię – jej oddech był coraz słabszy – Lider..Lider..
Czarny spojrzał na nią uważnie, nigdy bowiem nie słyszał dziwniejszego imienia dla wilka, to raczej było bardziej spokrewnione z ludźmi i z tymi ich psimi zaprzęgami. Potrząsnął głową. Jednak melodyjny wzrok zielonych oczu, które odziedziczył młodzik, przekonały samca.
- Zgoda.. -  westchnął. Wiedział że ma najmniej do powiedzenia bo to nie jego dziecko.

>Muzyka stop<
***
>>>Podkład 2<<<
I wtedym to słyszał jej melodyjny głos po raz ostatni. Położyła bezwładnie łeb na skalistym podłożu i wydała ostatnie tchnienie. Nie wiedziałem za bardzo co się stało, ani dlaczego nic nie mówi i nawet się nie rusza. Nie rozumiałem. Spojrzałem na wilczura. Był ostatnią deską ratunku jaka mi została.
- Chodź Lider, na nas pora..
- A wrócimy? – spytałem, patrząc to na matkę, to rzucając wilkowi błagalne spojrzenia.
Spojrzał na mnie z ukosa i z trudem wykrztusił
- Wrócimy, mama będzie na Ciebie czekać, teraz musi odpocząć.
Po tych słowach wyszedł, a ja posłusznie udałem się za nim.
Szliśmy przez mroki i cienie. Ja małe rozdarte i wiecznie nieogarnięte szczenie, chciałem wszystko sprawdzać, ale samiec co chwila mnie upominał. Po paru dniach dopiero zrozumiałem że Lider to moje imię. Tułaliśmy się tak przez bardzo długi okres czasu. Jack, bo tak nazywał się mój opiekun, uczył mnie wszystkiego co najważniejsze: polowania, szukania schronienia, obrony i walki. Ja stałem się nastolatkiem i wpajałem w siebie wiedze z wielkim zapałem. Byłem młody i pełen sił,. Nie raz bywało że Jack był już zmęczony a ja wciąż miałem ochote na zabawę.
Swego czasu Jack i Lider stali się niezawodną parą i zawsze świetnie dawali sobie radę..
***
~~
i dość xD nie chce mi sie już pisać a przecież dziś do szkoły o.o
taka wena.. już dawno miałem coś napisać  ale wena mnie opuściła a teraz ją mam.. może jutro dopisze.. albo pojutrze, albo kiedyś tam.. Mam nadzieje że nie zchrzaniłem bo to moje pierwsze opowiadanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz